Jestem w Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Ayuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Piman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit. Znaczy się gdzie? Tak, tak, – jestem tu, dokąd uparcie zmierzałem od kilku dni, czyli w Bangkoku, dziewięciomilionowej stolicy Tajlandii. Pierwotna, pełna nazwa miasta, wpisana do księgi rekordów Guinnessa, jako najdłuższa nazwa geograficzna świata, brzmi właśnie jak wyżej i znaczy tyle co: Miasto aniołów, wielkie miasto i rezydencja świętego klejnotu Indry, niezdobyte miasto Boga, wielka stolica świata, ozdobiona dziewięcioma bezcennymi kamieniami szlachetnymi, pełne ogromnych pałaców królewskich, równającym niebiańskiemu domowi odrodzonego Boga miasto, podarowane przez Indrę i zbudowane przez Wiszwakarmana. W pisowni Tajów wygląda to tak: กรุงเทพมหานคร อมรรัตนโกสินทร์ มหินทรายุธยามหาดิลก ภพนพรัตน์ ราชธานีบุรีรมย์ อุดมราชนิเวศน์ มหาสถาน อมรพิมาน อวตารสถิต สักกะทัตติยะ วิษณุกรรมประสิทธิ i gdyby nie mapa Google to widząc taki napis pewnie nie wiedziałbym gdzie jestem. Ale wiem. Nie tylko wiem, ale i bardzo się cieszę. Bangkok zawsze kojarzył mi się z czymś niezwykłym, z czymś tajemniczym z czymś nad wyraz ciekawym i teraz idąc o zmroku z dworca kolejowego w kierunku hostelu, uważnie się wszystkiemu przyglądam. Jeszcze wprawdzie niewiele widzę, bo i droga niezbyt długa i z racji późnej godziny, ciemność coraz gęstsza. Zostawiam, zatem dokładne zwiedzanie Bangkoku do jutra rana, a że z pewnością zostanę tu parę dni, przeto na pewno zdążę wszystkiemu powoli się przyjrzeć. Z taką myślą, która nie przeczę, poszła mi do głowy niczym dobre francuskie wino, lekko odurzony docieram w końcu do hotelu po drugiej stronie rzeki Menam, (Taj Chao Phraya) wpadającej w tym miejscu do zatoki Tajlandzkiej i czym prędzej pakuję się do łóżka, nie mogąc się już doczekać następnego dnia.

A następnego dnia niespodzianka. W hostelu Petit, w którym się ulokowałem na następne parę dni, za 5 euro na dobę nie tylko dostaję wygodne łóżko, ciepły prysznic, mam do dyspozycji kuchnię, ale jeszcze ku mojemu zaskoczeniu dostaję rower, który mogę nieodpłatnie używać do woli. Skoro tak to aż się prosi by stolicy Tajlandii przyjrzeć się z wysokości rowerowego siodełka. To z kolei oznacza, że w zaplanowanym, kilkudniowym czasie uda mi się zwiedzić znacznie więcej niż przypuszczałem.

Rower przygotowany, krem przeciwsłoneczny nałożony, woda w bukłaku bulgoce, a zatem można ruszać. Jako, że od tej pory nie robię nic tylko jeżdżę, zwiedzam, fotografuję, znowu jeżdżę, znowu zwiedzam i tak trzy dni na w kółko, przeto nie mając zbytnio czasu na robienie zapisków ograniczę się tym razem tylko do pokazania kilku zdjęć i krótkiego ich opisu. Do Bangkoku na pewno jeszcze kiedyś wrócę i wtedy być może zajmę się bardziej opisem miasta i moich w nim przeżyć.

Do Bangkoku docieram już po zmroku i nie bardzo potrafię się połapać jak dotrzeć do hostelu po drugiej stronie rzeki. Pan na zdjęciu okazuje się lepszy niż google map i nie tylko prowadzi mnie wąską, nieoświetloną dróżką między domami do promu, ale jeszcze kupuje bilet i tłumaczy jak iść dalej. Mówiłem już, że Tajowie są bardzo mili?

Mapa na ścianie w hostelu nie jest zbyt szczegółowa, ale pozwala zrobić pierwsze kroki w kierunku centrum.

Widok z hostelowego tarasu. Tutaj codziennie rano robię krótką zaprawę przed wyjściem w miasto.

Przed wyjazdem do miasta, każdego ranka na śniadanie jem najpyszniejsze na świecie naleśniki z czekoladą i bananami.

A na obiad już do wyboru do koloru.

Mostów nie ma zbyt dużo więc najlepszym, a przeważnie jedynym sposobem przedostania się na drugą stronę Menamu jest prom. Promy pływają praktycznie na okrągło i kosztują ciut ponad 1 PLN.

Im bliżej centrum tym więcej nie tylko wieżowców, ale i wszelkiego rodzaju pomników. Widać Tajowie lubują się w tego typu sztuce.

Na obrzeżach centrum można wszystko kupić albo naprawić. Nierzadko można znaleźć pod gołym niebem zakłady fryzjerskie, szewskie lub jak na obrazku krawieckie.

Bangkok to z pewnością centrum kultu Buddy co nie znaczy, że nie można tu spotkać świątyń hinduskich.

lub katolickich kościołów.

Jedna z ważniejszych buddyjskich świątyń – Świątynia Złotego Buddy (Wat Traimit) kryje w swych murach największy na świecie złoty posąg Buddy.

Oczywiście by wejść do świątyni Wat Traimit, jak zresztą do każdej innej, należy zdjąć obuwie.

Siedzący w pozycji bhumisparśa-mudra Złoty Budda waży ponad 5 ton i mierzy 3 m wysokości.

Inny również niesamowity Budda, to Leżący Budda, znajdujący się w świątyni What Pho. Wymiary pozłacanego posągu to 46 m długości i 15 m wysokości.

Świątynia What Pho z Leżącym Buddą to jedna z głównych atrakcji Bangkoku, której powstanie datuje się na początek XVII wieku, czyli na długo przed powstaniem samego miasta.

W tzw. Chedach znajdujących się na terenie świątyni Wat Pho znajdują się prochy zmarłych.

Jeszcze jeden Budda w świątyni Wat Pho. Sam jego parasol mierzy 9 m

Przejścia w magicznej Wat Pho.

I jeszcze jedna świątynia, którą trzeba koniecznie zobaczyć. To Wat Arun nazywana również Symbolem Bangkoku.

Jeszcze niedawno można było stromymi, wąskimi schodami wejść na szczyt świątyni i podziwiać zapierający dech widok na Bangkok i płynący tuż obok Menam. Obecnie wejścia są zamknięte – szkoda. Ale jeszcze kiedyś przyjadę do Bangkoku – może wtedy otworzą?

Ściany świątyni udekorowane są tłuczoną porcelaną, pochodzącą z Chin, która używana była jako balast w łodziach krążących między Chinami a Tajlandią.

By odpocząć trochę od świątyń, kieruję mój rower w kierunku dzielnicy rządowej. Tu Ministerstwo Obrony Narodowej.

A zaraz obok Wielki Pałac Królewski – Phra Borom Maha Ratcha Wang.

I zmiana warty przed pałacem.

Dalej wzdłuż rzeki Chao Phraya, pięknie położony fort Mahakan.

I pływający pod nim w plastikowych miskach rybacy.

Po całym dniu zwiedzania Bangkoku, warto zatrzymać się trochę na jednej z najsławniejszych handlowych ulic Khao San. Można tu nie tylko zaopatrzyć się w pamiątki i wszelkie inne niepotrzebne rzeczy, ale też zjeść wszystko od robaka poprzez szczura do krokodyla, a nade wszystko dać sobie wymasować niemożliwie zmęczone nogi.

Centrum Bangkoku oprócz wspaniałych nowoczesnych budowli

i zatłoczonych, szerokich ulic

ma też biedniejsze dzielnice ze zdecydowanie niższą zabudową,

ale za to z publicznymi kąpieliskami

i bezpłatnymi siłowniami w miejskich parkach,

po których nierzadko spacerują takie zwierzątka.

Po kilku dniach rowerowej włóczęgi po Bangkoku, mogę tylko pozazdrościć takiego pojazdu.

lub takiego mototaxi, bo mój rowerek po lewej stronie zdjęcia prezentuje się nader ubogo. Za to mięśnie ud mam zdecydowanie większe.

Z dworca kolejowego ruszam dalej w głąb Tajlandii. Jeszcze nie bardzo wiem gdzie. Muszę w informacji zapytać kiedy i dokąd odjeżdża pierwszy pociąg i nim pojadę.

 

 

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł