Do granic Patagonii mam około 1000 km. Chcę dojechać do półwyspu Valdes i tam zatrzymać się na dłużej. 1000 km do Valdes pokonuję w – hehe – trzy dni. Nie spieszę się. Oszczędzam paliwo i silnik – tak że średnio wychodzi mi jakieś 60 km/h. Przy tak wolnej jeździe można się delektować widokami po lewej i prawej stronie szosy, zwłaszcza że są fantastycznie nudne. Pampa po lewej, pampa po prawej, rozciągająca się po horyzont. I tak cały czas. „Byle dalej, byle wprost – absolutnie, absolutnie papapapararara absolutnie“ (Pozdrowienia dla Piotrka Zagórskiego, który mi tę melodię przesłał). Gdyby nie parę miasteczek, które mijam (z najbrzydszą Bahia Blanca na czele) byłbym przekonany, że jestem cały czas w tym samym miejscu. Pierwszy dzień było nawet fajnie – bo takie nowe przeżycie. Drugi i trzeci już znacznie gorzej, a to dopiero początek drogi do Ushuaii. Od Valdes pozostaje jeszcze 2000 km i one podobno są jeszcze bardziej monotonne. Zobaczymy. Póki co po trzech dniach dojeżdżam do Patagonii (noclegi na stacjach benzynowych w Necochei, Pedro Luro i Sierra Grande). 28.11. dojeżdżam do półwyspu Valdes, zatrzymuję się w Puerto Piramides i strasznie jestem ciekaw, co będzie dalej.
Aha, jeszcze jedno wydarzenie, o którym muszę wspomnieć. Po drodze zostałem zatrzymany przez policję jako że jechałem bez świateł, a tu jazda na światłach jest obowiązkowa. Mandat! No tak, trzeba by się jakoś dogadać – myślę, żeby nie tak zaraz mandat, tylko żeby jakoś tak no bez wypisywania. Tak, tylko jak tu się dogadać, jak się nie umie gadać. Nic, próbuję. No i co? Normalnie zrozumieli jak nasi na A4 między Wrocławiem a Olszyną. 200 peso sin faktura i jadę dalej. Okazuje się, że pewne sprawy zrozumiałe są w każdym, nawet nieznanym języku.