Następnego dnia, tak jak się spodziewałem, niebo otrzęsło się z chmur i jasnoniebieskim kolorem podświetlonym rażącym słońcem, zaprasza do dalszej jazdy. Dziś jadę tylko 40 km na północ drogą nr. 9 i potem ledwie 23 km na zachód drogą nr. 52 do Purmamarci na wysokości 2.190 metrów. Jazda trwa nieco ponad godzinke, po której ukazuje mi się kolejny cud natury, stający przede mną na mojej drodze “into the world”, Cerro de los siete Colores” (“wzgórze siedmiu kolorów”). U podnoża polichromicznego Cerro rozciągają się podłużne, zakurzone uliczki, przysądziste domostwa z niewypalonych cegieł, XVIII wieczny kościół oraz szeroki plac stanowiący centrum handlowe ludowej kultury i kiczowatych bzdetów.
Jako że dojechałem tutaj już przed południem, mam więc mnóstwo czasu by połazić nie tylko po zacienionych uliczkach, ale i powspinać się na okalające górki, obejść je dookoła, no i oczywiście popstrykać mnóstwo zdjęć. Zostaję tu na noc. Koniecznie chcę zobaczyć kolorowe Cerro w promieniach zachodzącego słońca a i wschód w tych warunkach może być nader okazałym spektaklem. Zachód rzeczywiście stwarza wyjątkową scenerie. Co do wschodu słońca, to niestety nie robi wrażenia.
Równocześnie z rozjaśniającymi okoliczne wierzchołki promieniami wyjeżdżam w kierunku Chile.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł