Z Biszkek do Ałma-Aty kursowały autobusy, podobno w miarę regularnie. Odnaleźliśmy na mapie stację, do której skierowali nas mieszkańcy miasta i rano z plecakami ruszyli z kopyta. Nie było aż tak daleko. Po drodze zobaczyliśmy jeszcze nie zwiedzony przez nas dotąd kawałek miasta. W okolicy dworca, jak to zwykle bywa, tłum. Podróżujący, taksówkarze, kierowcy prywatnie dorabiający dłuższymi lub krótszymi kursami, a na końcu nasz autobus. Do odjazdu było trochę czasu więc uzupełniliśmy prowiant, wydając ostatnie pieniądze. W autobusie (lub autobusiku, bo to z tych małych) gęsto nas poupychali i ruszyliśmy w drogę. Wkrótce się zorientowaliśmy, że jadą z nami rodacy. Sympatyczna, trochę starsza od nas para, która niejeden już kraj objechała. Po dwóch godzinach byliśmy na granicy, gdzie standardowo wysiadka z plecakiem, wypisywanie świstków, wyjście „za potrzebą”, powrót do autobusu i jazda dalej, kolejne 2-3 godz. W Ałma-Acie przy taksówce zgadaliśmy się z naszymi, że zaryzykują i sprawdzą czy są wolne pokoje w hotelu, gdzie my mieliśmy rezerwację. I tak już zostaliśmy w czwórkę. Ponieważ zarówno oni jak i my byliśmy wcześniej w Ałma-Acie to jedni i drudzy już coś widzieliśmy, traf chciał, że to czego my nie oni już tak i odwrotnie. Do tych rzeczy, „których my jeszcze nie” należały: Shymbulak, malowniczy ośrodek narciarski i najwyżej położone lodowisko świata – Medeu, w drodze na Shymbulak.
Shymbulak, otoczony górami Zailyisky Alatau (z najwyższym szczytem Pik Talgar o wysokości 4.979 m n.p.m.), znajduje się w wąwozie Trans-Ili Alatau, na wysokości około 2.300 m n.p.m. Można tam wjechać wyciągiem lub po prostu się wdrapać. Ustaliśmy, że w górę wjeżdżamy, a w dół schodzimy. Okazało się, że wyciągi były trzy, po dwóch przesiadkach znaleźliśmy się na wysokości 3200 m. Krajobraz wokół nas zdążył się całkowicie przeobrazić. Gdy przekroczyliśmy pułap chmur byliśmy zaskoczeni widokiem przykrytych śniegiem gór. Było pięknie, zimowo. Pobiegaliśmy tu i tam, cyknęli parę fot, napatrzyli się na zimę, poodychali rześkim powietrzem i odrobinę zmarzli ;). Czas było wracać. Zamiast pieszo, jak zakładał plan, znów kolejką – wystraszył nas śnieg –na takie warunki nie byliśmy przygotowani.
Po drodze zahaczyliśmy o wspomniane wcześniej lodowisko Medeu. Jak się okazało to miejsce wyjątkowe nie tylko z racji wysokości, na której jest położone. Ze względu na swą niezwykłą lokalizację, dającą optymalny poziom nasłonecznienia oraz niskie ciśnienie, a także unikalny skład lodu (zawierającego najczystsze wody górskie), zapewnia wysoką prędkość poślizgu. Ten „szybki lód” , jak nazywają go kazachscy sportowcy, przyczynił się do pobicia już w dniu otwarcia lodowiska w 1951r., dwóch rekordów świata i sześciu rekordów Związku Radzieckiego. Na tym lodzie reprezentacja ZSRR stała się jednym ze światowych liderów łyżwiarstwa szybkiego. Takie rzeczy!
Po tych atrakcjach odwiedziliśmy w dole naszą ulubioną stołówkę i do wyjazdu wracaliśmy tam jeszcze kilka razy. Pogoda na zewnątrz się popsuła, wielkimi krokami zbliżała się jesień. Nawet nam to pasowało, bo po dwóch tygodniach bycia w trasie, bez poczucia winy mogliśmy się powczasować, w hotelu. Nazajutrz pożegnaliśmy Anię i Andrzeja wspólną kolacją i sami zaczęli powoli pakować graty by wrócić do Astany, skąd 2 dni później leciałam do Warszawy.
Ałma-Ato będę Cię ciepło wspominać!
OK.