Myślałem, że jedyny ślad polskości, jaki znajdę w Peru to Ernest Malinowski, inżynier i budowniczy położonych najwyżej w świecie kolei. Tymczasem okazuje się, że nie. Mam ogromne szczęście poznać wielu mieszkających tu Polaków. Każda z tych osób to kopalnia historii, jaskinia przeżyć i niebywałe koleje losu, które doprowadziły je do osiedlenia się w tym zakątku świata. Nie jestem naturalnie w stanie opisać każdej ich życiowej przygody, bo musiałbym napisać dosyć grubą książkę pt. „Polacy w Peru”, a na to niestety miejsca na blogu nie ma. Chciałbym jednak o każdym wspomnieć przynajmniej w dwóch zdaniach.

Pierwszym, którego spotkałem był Mich, Mieczysław Sobczak zwany dzikim Mietkiem.
Mietek trafił do Peru z Zielonej Góry, przez Austrię i USA. W Stanach mieszkał przez 28 lat, w bezpośredniej bliskości Indian Navajo, co rozbudziło w nim zainteresowania naturalną medycyną, naturalnym trybem życia i całą indiańską kulturą. Po opuszczeniu Stanów, naturalną koleją rzeczy, szukał bliskości przyrody – tak pojawił się pomysł na osiedlenie się w Peru, w centralnej dżungli w pobliżu kultury indian Ashaninca.
W La Merced w dolinie Chanchamayo wybudował dom, w którym mieszka z żoną Vanesą i dwójką dzieci. Dom, który zarazem jest hotelem, znany jest chyba każdemu Polakowi przyjeżdżającemu do Peru. Z kimkolwiek nie rozmawiałem, każdy dłużej lub krócej tu mieszkał. Moje zaskoczenie było wielkie, gdy Polak spotkany w Cusco, mieszkający na stałe w Pekinie, zapytał mnie czy znam Dzikiego Mietka (!). Pewnie, że znam – ja również od pięciu miesięcy wynajmuję u niego pokój.
Zamiłowanie do naturalnej medycyny pozostało głównym zajęciem Mietka, a jako że dżungla amazońska to skarbnica ziół i leczniczych roślin więc ma tu niezłe pole do popisu. Więcej na temat ziołolecznictwa Dzikiego Mietka na stronie: www.dzikimietek.com

U Mietka, zaraz po przyjeździe, poznałem mieszkających w Limie Kubę i Michała z Kielc.
Oni również po kilkuletnim pobycie w Stanach Zjednoczonych zdecydowali się na poszukanie bardziej spokojnego miejsca. Przyjechali do Peru, poznali swoje przyszłe partnerki i od sześciu lat wiodą swój żywot u brzegów Pacyfiku w pustynnym klimacie Limy.
Kuba zajmuje się handlem oraz okazjonalnie współpracuje z biurami turystycznymi jako pilot wycieczek. Na pewno każdemu kto szukałby pomocy przy zorganizowaniu wypadu do Peru służyłby pomocą i radą – kontakt: qbk1503@gmail.com. Michał z zawodu muzyk jest teraz grafikiem. Projektuje strony internetowe, czyli pozostał artystą, tylko w innej dziedzinie. Ma też parę swoich stron, na których udostępnia rodakom na całym świecie stare i nowe polskie filmy www.virpe.com

Dzięki Kubie i Michałowi udało mi się poznać Limę nie tylko od turystycznej strony, ale i od zaplecza, za co w tym miejscu gorące dzięki. Z Kubą, jako że często przyjeżdża z upalnej o tej porze roku Limy odetchnąć świeżym powietrzem do Mietka, mam najczęstszy kontakt, a co za tym idzie nawiązała się między nami nić sympatii, tym bardziej, że to właśnie on pokazał i zaprowadził mnie do słodkiego centrum w La Merced, gdzie od tej pory często goszczę na lodach. Za tydzień Kuba wyjeżdża z Marcinem Gienieczko (www.gienieczko.pl ), jako członek ekipy towarzyszącej próbie bicia rekordu Guinessa w przecięciu Ameryki Południowej rowerem i kajakiem z zachodu na wschód.

O Mirku poznanym w Cusco pisałem przy okazji artykułu „Cusco”, ale powtórzę w dwóch zdaniach. Mirek to ogromnie barwna i aktywna postać polskiego światka u źródeł Amazonki. Odkrywca, badacz, podróżnik, pisarz i filmowiec. Znany i ceniony w polskiej ambasadzie w Peru, gdzie niejako pełni rolę ogniwa, łączącego oba te kraje na płaszczyźnie pozadyplomatycznej. Kto chciałby dowiedzieć się czegoś o kulturze, obyczajach i życiu w Peru polecam kontakt z nim na stronach: www.peruexpedicion.com , http://pumaruna.org/ , http://www.topdescubrimientosperu.com.pe

Ku mojej uciesze, któregoś dnia zawitała do Mietka grupa turystów z Polski prowadzona przez Marcina. Marcin mieszka jedną nogą w Polsce, a jedną w Peru. Od lat zajmuje się organizowaniem i pilotowaniem polskich wycieczek po kraju Inków i właśnie przy takiej okazji poznaliśmy się. Spędziłem z nim i jego grupą dwa fantastyczne dni, przyłączając się i zwiedzając miejsca, o których istnieniu nie wiedziałem, a o których jako wytrawny pilot, wiedział Marcin. Tak się złożyło, że pojutrze wyjeżdżam z Marcinem do Pucalpy, więc myślę, że będzie raźnie i wesoło. Jeżeli ktoś ma ochotę na indywidualną lub grupową wycieczkę do Peru to myślę, że Marcin może pomóc w zorganizowaniu takiego przedsięwzięcia www.peruexpedicion.com

W knajpie na rynku w La Merced spotkałem Grzegorza. Grzesiek przyjechał z Gdańska, gdzie pracował w bibliotece PAN i po kilku latach siedzenia między zakurzonymi regałami z książkami zapragnął świeżego powietrza i zmiany klimatu. Pięć lat temu wylądował w dolinie Chanchamayo i zamieszkał u Mietka. Z czasem znalazł swój kąt i dzisiaj mieszka w San Ramon, miejscowości obok La Merced, gdzie w dużym ogrodzie rozkoszuje się uprawą przeróżnych warzyw, owoców i roślin ozdobnych. Będąc zaproszonym na kolację miałem okazję próbować owoców, o których istnieniu do tej pory nie wiedziałem. Nie wiedziałem również jak smakuje wino z mandarynek, a że Grześ i takie specjały produkuje, więc teraz już wiem. Drugą pasją Grześka jest fotografia, która nie tylko daje mu moc zadowolenia, ale przynosi też korzyści finansowe, z których się utrzymuje.
Przy pożegnaniu w ogrodzie, patrząc jak wącha wyhodowane przez siebie kwiaty, widziałem twarz bardzo szczęśliwego człowieka. Pewnie mu tu dobrze.

Parę dni temu wybrałem się na wycieczkę do odległej o 70 km, położonej na wysokości 1800 m.n.p.m. Oxapampy. Tę niewielką osadę założyli w końcu XVIII wieku emigranci z niemiecko-austriackiego Tyrolu. Do dzisiaj typowa tyrolska zabudowa ze skośnymi dachami wyróżnia się od niskich, pokrytych blachą peruwiańskich domów. Mimo że Niemców i Austriaków już dawno w Oxapampie nie ma, ale kultura i obyczaje, jakie ze sobą przywieźli, przetrwały po dziś dzień. Świadczy o tym między innymi wykafelkowana ubikacja na dworcu, czyste chodniki, świetnie utrzymane domy, czyste sklepy, pamiątki w sklepach w postaci tyrolskich kapeluszy, krótkich skórzanych spodni czy damskich spódnic i fartuchów, no i oczywiście niemiecko brzmiące nazwiska. Pomyślałem, że to idealne miejsce na osiedlenie się. Z jednej strony Peru z jego klimatem i egzotyką, a z drugiej trochę europejskiej cywilizacji, za którą czasem w państwie Inków się tęskni.

W tym sympatycznym miasteczku spotkałem Agatę i Mateusza ze Zgorzelca. Spędziłem parę chwil u nich w domu, zafascynowany opowieściami o trudnych początkach w tak dalekim od Polski kraju. Przyjechali do Peru parę lat temu z dwójką małych dzieci. Chłopak i dziewczynka, oboje słodkie blondasy, wzbudzające ogromne zainteresowanie wśród swoich rówieśników. Na początku było to dla maluchów trochę stresujące, ale z czasem, jak mówi mama, oboje się do tego przyzwyczaili. Agata z Mateuszem i z dziećmi po przyjeździe z Polski, zamieszkali w La Marced, potem przez pół roku mieszkali w Limie aż znaleźli Oxapampę i oboje stwierdzli, że to jest to czego szukali. Mieszkają w domu z dużym ogrodem u podnóża potężnej góry. Mateusz pracuje, Agata zajmuje się domem, dzieci chodzą do szkoły, a w wolnym czasie nie siedzą przed telewizorem, tylko gonią po ogrodzie z psem o dźwięcznym imieniu Coca. Siedząc w kuchni przy olbrzymim piecu, na którym gotowała się zupa pomidorowa, patrząc na rozpromienione, uśmiechnięte dzieciaki, słuchając opowieści o prostym, bezstresowym życiu w peruwiańskiej dżungli, jestem pewien, że mimo trudnych początków dzisiaj oboje są bardzo szczęśliwi i nie żałują tej decyzji. Spytałem Mateusza, co pchnęło ich do tego ryzykownego kroku. Lekko się uśmiechając odpowiedział, że jako elektronik nie mógł już wąchać zapachu cyny do lutowania, a po drugie zawsze chciał być Indianinem.

Wracając od moich nowych znajomych, spojrzałem na otaczające mnie góry i przez głowę przebiegła mi myśl, że może i ja kiedyś osiądę w takim pięknym miejscu? W tym momencie dostrzegłem grubą, kolorową tęczę. Znak czy przypadek – pomyślałem.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł