Wracamy! Pewnie trochę to będzie trwało. Nie dosyć, że wracamy daleko, to w dodatku w dwie różne strony świata. Jenn wraca do Niemiec, ja żeby dostać się do Pakistanu, muszę wrócić do Indii – cóż, żeby móc znowu gdzieś ruszyć, trzeba najpierw gdzieś wrócić – ta zasada towarzyszy mi nader często w mojej podróży i już i do niej i do powrotów się przyzwyczaiłem. Zanim jednak wypuszczę się ku Indiom, musimy dwoma etapami wrócić tam gdzie zaczęła i skończy się nasza wspólna z Jenn przygoda, czyli do Katmandu. Najpierw z małej nepalskiej wioski gdzieś u stóp Annapurny wracamy do Pokhary. To oczywiście żaden problem. Powrót do Pokhary mamy zorganizowany, a Krishna dbając, o to by wszystko działo się zgodnie z planem, bardzo nas rozpieszcza. Nie martwiąc się o nic, schodzimy jedynie kilka kilometrów po niezbyt wymagającej, ale za to malowniczej ścieżce do drogi, gdzie czeka już na nas samochód z kierowcą. Wygodnie, jak VIPy w I klasie, w ciągu następnej godziny jesteśmy z powrotem w tym samym hotelu, z którego wyruszyliśmy pięć dni temu, a w którym zostaniemy jeszcze jedną, ostatnią w Pokharze dobę. Cała doba to sporo czasu, by móc się pożegnać z wszystkimi i z wszystkim, czym uraczyło nas to sympatyczne, leżące pośrodku Himalajów, miejsce. Pierwszym, do którego wyciągamy ręce do pożegnania jest naturalnie Krishna. Krishna, który poświęcił nam nie tylko pięć ostatnich dni, ale i całego siebie, stwarzając tak bardzo serdeczny klimat w sercu Himalajów, że nasze równie serdeczne z nim pożegnanie nie jest w stanie tego odwzajemnić. Dzięki Krishna.

Z Pokharą żegnamy się już nie tak serdecznie, ale też z dużą dozą wdzięczności. Zapomnieliśmy przecież, jak w dosyć mało gościnny sposób zmoczyła nas kilka razy deszczem i wychłodziła niemiłym wiatrem. Teraz liczy się to, że i ona chyba zrozumiała swój nietakt i racząc nas ładną pogodą zachęca do długiego, pożegnalnego spaceru wzdłuż brzegu jeziora, a potem krętymi, wąskimi uliczkami między restauracjami i barami po drugiej jego stronie. Pyszne jedzenie wraz z widokiem na odbijające się w tafli spokojnego jeziora, góry, to jak najlepszy sposób powiedzenia good bye, bardzo turystycznej, ale też dosyć egzotycznej Pokharze. Dzięki Pokhara.

Do Kathmandu wracamy tą samą koślawą, wyboistą drogą, którą kilka dni temu przyjechaliśmy, ale teraz, mimo tej samej odległości i podobnych warunków jazdy, wydaje się ona nieco znośniejsza i jakby szybsza. Chyba prawdą jest powiedzenie, że wraca się zawsze szybciej? Mam przynajmniej takie wrażenie.

Wysiadając w Kathmandu, nie czujemy się nawet w połowie tak zmęczenie, jak wtedy, gdy wysiadaliśmy w Pokharze, zatem nie czekać jutra, możemy już dzisiaj zacząć żegnać się ze stolicą Nepalu, a spora pizza i kufel zimnego piwa w przydrożnej restauracji, to na pewno niezły na to sposób. Faktyczne pożegnanie następuje jednak dopiero nazajutrz, czyli drugiego maja. Wtajemniczeni wiedzą, a innym powiem, że drugi maja, to od 58 lat specjalny dzień w moim kalendarzu i dlatego ostatni dzień na dachu świata ma dodatkową, dosyć uroczystą oprawę. Świętowaliśmy już z Jenn moje urodziny w różnych bardzo ciekawych miejscach świata od Machu Picchu w 2015 roku począwszy, toteż oboje nie mamy wątpliwości, że Plac Królewski w stolicy Nepalu będzie jak najbardziej odpowiednim miejscem do kontynuowania tej tradycji. Tutaj w restauracji na 4 piętrze z widokiem na zabytkowy plac i na otaczające nas góry, przy ciastku, soczku i z serdecznymi życzeniami, w cudowny sposób udaje się nam połączyć dwa, a właściwe trzy, jakże ważne wydarzenia. Witaj Nowy 59 ty roku życia i bądź mi jak najżyczliwszy. Żegnaj nepalska przygodo i zostań jak najdłużej w emocjonalnych wspomnieniach. No i do zobaczenia Jenn. Było cudownie, było wspaniale i za to wszystko wielkie dzięki.

Aaaa – jeszcze zanim się rozstaniemy może wyślemy kilka kartek do wspólnych znajomych do Polski i do Niemiec? Taaaak – łatwo powiedzieć. Kartki kupić nie problem. Znaczki też. Tylko z wysłaniem gorzej. Znaczy się do Niemiec można, do Polski nie (?) Nepal okazuje się ma podpisaną umowę na wzajemne usługi pocztowe tylko z niewieloma krajami i tylko do tych krajów można wysyłać korespondencję. Które to kraje? O tym informuje wywieszka przy okienku pocztowym, na której nie tylko nie ma Polski, ale i większości krajów świata.

Cóż znajomi z Niemiec dostaną kartkę, znajomi z Polski nie. Przepraszamy.

Kartki w skrzynce, plecaki na plecach, teraz już definitywnie opuszczamy Nepal.  Bye, Bye. Jenn wraca do Europy do domu, ja do Indii, do New Delhi.

W stolicy Indii, jestem bodaj po raz czwarty i po raz czwarty mam inne o niej zdanie. Pierwszy raz, a było to w czasie początku pandemii, byłem zupełnie zdezorientowany szybkością nadchodzących zmian i wydawało mi się, że Delhi to najbardziej chaotyczne miejsce na świecie. Drugim razem, gdy wróciłem po ponad rocznej przerwie spowodowanej światowym lockdownem, byłem przekonany, że stolica Indii, to centrum światowego brudu, smrodu i ubóstwa i szybko stąd uciekłem. Natomiast, gdy podróżnicze ścieżki przyprowadziły mnie tutaj po raz trzeci, byłem już znacznie bardziej obeznany z tutejszą kulturą, obyczajami i wynikającymi z tego sytuacjami, toteż patrzyłem na delhijskie ulice przez zupełnie inne okulary. Zacząłem zauważać rzeczy wcześniej niezauważalne, a to sprawiło, że dosyć mocno zrewidowałem swoje dotychczasowe poglądy. Dopiero wtedy poznałem egzotykę, kolorystykę i niepowtarzalną atmosferę indyjskiego molochu i nieco go polubiłem. Teraz będąc po raz czwarty i nie mając zbyt wiele czasu, ale za to dużo doświadczenia, wybieram takie dzielnice i miejsca, które po pożegnaniu tego niezwykłego miasta zatrą pierwsze niekorzystne wrażenia i pozostawią Delhi w pamięci, jako zupełnie sympatyczne miasto. Łącząc w jedną całość wspomnienia i przeżycia z wszystkich dotychczasowych pobytów, oddaję rację tym wszystkim, którzy twierdzą, że New Delhi (jak i całe Indie) to miasto setek kontrastów, tysiąca zapachów, miliona kolorów i nieskończonej ilości wrażeń i emocji.

Żegnając Delhi, nie żegnam jednak jeszcze Indii. By dojechać do Pakistanu muszę jeszcze gdzieś wrócić. Znanym mi już nocnym pociągiem jadę do przygranicznego z Pakistanem, miasta Amritsar, w którym byłem zaledwie kilkanaście tygodni temu. Kiedyś pojechałem tam by zobaczyć wojskową zmianę warty na pakistańsko-indyjskiej granicy. Dzisiaj tu jestem, by tę granicę przejść. Powroty mają tę zaletę, że już wszystko się zna i wszystko jest znacznie łatwiejsze. Nie muszę już pytać o drogę, nie muszę się zastanawiać jak i czym dojechać do granicy. Wszystko wiem. Jedyne, czego nie wiem i co mnie trochę niepokoi, to jak będzie z przejściem granicy dwóch wojujących ze sobą nuklearnych mocarstw i co będzie po drugiej stronie?

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł