Chanchamayo, przepływająca przez dolinę Chanchamayo w restrykcie Chanchamayo w środkowym Peru, to malownicza, wijąca się między wysokimi górami, rzeka. Często i chętnie przyglądam się jej urokowi, robiąc sobie rowerowe wycieczki to w górę, to w dół jej biegu, raz z jednej, raz z drugiej jej strony. Świadomość, że kilkadziesiąt kilometrów dalej wody, którym właśnie się przyglądam wpadają do Ucayali i dalej do Amazonki, wywołuje we mnie poczucie niezwykłego zadowolenia, że właśnie spełnia się jedno z moich marzeń – rowerem po ścieżkach dorzecza Amazonki. Fantastyczne uczucie.

Trwałbym w tym błogim rozkoszowaniu się pięknem rzeki pewnie przez cały mój pobyt w dolinie Chanchamayo, gdyby nie fakt, że przyszło mi przyglądać się z bliska drugiemu jej obliczu.
Jest akurat pora deszczowa, w tym roku z powodu występującego raz na siedem lat efektu El Ninio, tym bardziej ulewna. W tym czasie rzeki, potoki oraz strumienie są w dorzeczu Amazonki kapryśne, dzikie i groźne. Deszcze padające w górach powodują, że metrowej szerokości potoki zamieniają się w szerokie, rwące rzeki (co widać na jednym ze zdjęć) i spływając z wysokości dwóch tysięcy metrów, zabierają ze sobą wszystko, co spotkają na drodze. Niczym wodno-błotna lawina, z ogromną prędkością spływają na położone w dolinie miejscowości, zalewając je hektolitrami wody, taranując niewyobrażalną masą podmytych i wyrwanych drzew oraz zasypując tonami kamieni i głazów. Rzeka, do której wpadają podnosi swój poziom o parę dobrych metrów, a prędkość jej nurtu zwiększa się kilkukrotnie. To powoduje podmywanie piaszczystych żwirowych brzegów i zapadanie się wszystkiego co jest nad nimi. Do rzeki wpadają całe skarpy z domami i ulicami. Jak dodamy do tego kamienie i drzewa lecące z góry (pamiętając z fizyki co znaczy masa razy prędkość) to obraz tragedii mamy pełny.

W ciągu jednego dnia, 8 marca, rzeka płynąca obok domu, w którym mieszkam, czyli u Mietka, zabrała mu 30 metrów ziemi, łącznie z murowanym bungalowem, zerwała drogę wyjazdową do miasta, porwała trzy domy mieszkalne, sześć samochodów i niestety pochłonęła życie dwunastu osób.
Żal było patrzeć na dzieci, które ze strachem w oczach patrzyły na leżące w ogrodzie gruzowisko, żal patrzeć na Mietka, który niczym biblijny Hiob po tragedii, która go dotknęła chodził po rzece i wybierał rzeczy, które można by jeszcze uratować. Chodziłem razem z nim, ale niewiele znaleźliśmy.
Od tego dnia przyglądam się rzece, zwłaszcza o zachodzie słońca, z mojego balkonu już nie tak bardzo rozmarzonym wzrokiem. Dalej jest piękna, dalej mnie fascynuje, ale wiedza o tym, jaka potrafi być groźna i nieobliczalna, każe patrzeć mi na nią z dużo większą pokorą.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł