Jedna z ostatnich wycieczek rowerowych po dolinie Chanchamayo powiodła mnie do sąsiedniej wioski San Ramon, a dokładniej do znajdującego się nieopodal wodospadu Tirol. Nie pytajcie skąd ta nazwa. Sam nie wiem, mimo że wielu ludzi o to pytałem. Przejażdżka niezbyt trudna, niezbyt długa, raptem 20 km w jedną stronę, ot tak w sam raz na niedzielne przedpołudnie. Z Nijandaris prostą asfaltową drogą mknę w kierunku La Merced. Przy okazji, jako że jest okres zbioru kawy, mogę z bliska przyjrzeć się procesowi suszenia ziaren na olbrzymich rozłożonych tuż przy drodze słomianych dywanach. Mijam La Merced, pnę się lekko w górę skąd rozciąga się malowniczy widok na wijącą się w dole rzekę i za chwilę skręcam na szutrową ścieżkę, która prowadzi mnie w głąb dżungli. Pięć kilometrów daję radę jeszcze jechać, omijając dziury i kamienie, a ostatni kilometr, ostro pod górę muszę już niestety mój rower pchać. Tym razem droga do wodospadu jest typowo turystyczna. Co rusz napotykam stragany z owocami, kioski z napojami, handlarzy z pamiątkami, także gdy docieram do wodospadu nie robi on już na mnie takiego wrażenia jak dzikie osamotnione wodospady w Kimiri. Mimo wszystko sycę wzrok i zmysły i tym pięknem natury. Pstrykam parę zdjęć, chwilę odpoczywam i zjeżdżając na złamanie karku z góry, na którą przed chwilą się wdrapywałem, wracam do domu.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł