[autor: Jolka]

Bajawa jest mała i nic w niej nie ma. Dostaliśmy się tam autobusem, który straszliwie rzęził podczas wspinania się po stromych, krętych drogach Flores, poza tym śmierdziało benzyną i trwało to wszystko parę godzin przy średniej prędkości trzydziestu kilometrów. Szybciej byłoby zresztą gorzej, dużo gorzej.

W Bajawie trafiliśmy do homestay, prowadzonego przez młodą Indonezyjkę. Aśce się nie podobało, powiedziała, że w domu jest za dużo rzeczy ;). Była tam też babcia dziewczyny, troszkę demoniczna z wyglądu, a na tyłach domku było coś w rodzaju chaty z klepiskiem z gliny i paleniskiem, gdzie przesiadywała seniorka rodu. Dla mnie było spoko, dobrze mi się tam spało, na śniadanie dostawaliśmy po naleśniku z bananem, a na ścianach domku wisiały ciekawe zdjęcia różnych członków rodziny, dużo było urodziwych ludzi.

Młoda Indonezyjka o imieniu Angelina (Indonezyjczycy chyba dosyć często noszą typowe amerykańskie imiona – w autobusie jakaś starsza pani ciągiem pokrzykiwała na młodego chłopaczka – Jeffrey!!!), została następnego dnia naszą przewodniczką po okolicznych atrakcjach, dla których tu przyjechaliśmy.

Pierwsze były wioski tradycyjne – chaty zbudowane z drewna, z bardzo nietypowymi wydłużonymi dachami, poobwieszane czaszkami byków. Angelina wyjaśniała, że w czasie pogrzebów byki są składane w ofierze, kosztuje to miliony rupii, a im więcej się tych biednych zwierząt poświęci, tym większy prestiż dla rodziny. Angeliny tato, który zmarł przed sześcioma miesiącami, pochodził z jednej z okolicznych tradycyjnych wiosek, jednakże Angelina nie mieszkała nigdy w takim domu i nie chciałaby żyć w takim miejscu. Wyglądała jak na wskroś współczesna dziewczyna, miała fajne buty, smartfona w ręku i trudno byłoby ją sobie wyobrazić, mieszkającą w domu z beli. Narzekała na brak zasięgu, swoje oklapnięte włosy i rosyjskich turystów. Było mi jej żal, gdy mówiła z dziwną trochę dla mnie otwartością o śmierci swojego taty, bez którego czuje się teraz zagubiona, ale z drugiej strony nie mogłam jej tak do końca polubić, nie potrafiłam złapać z nią kontaktu. Za to Aśce przyszło to łatwo i widziałam, że Angelina także szczerze Aśkę polubiła.

Wioski były bardzo ciekawe, opowieści naszej przewodniczki o tradycyjnych zwyczajach również, choć nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to trochę dziwne tak łazić ludziom po podwórkach i zaglądać w każdy kąt jak w zoo. Towarzyszyła nam dwójka mieszkających tutaj nastolatków, których Angelina dopytywała o różne kwestie, bo pytaniami ją wprost zarzucaliśmy. Upał był potworny. Ku memu zdziwieniu lokalny chłopak wciąż wzdychał jak mu gorąco i wachlował się szatą, w którą był ubrany, jakoś myślałam wcześniej, że dla miejscowych to upały muszą być czymś normalnym, czego prawie nie zauważają.

Aśka oglądała wywieszone na sprzedaż chusty. Tak długo je oglądała, aż poczuła się zobligowana do kupna którejś z nich, no i kupiła, choć chustka ostatecznie jej się nie podobała, a kosztowała niemało.

Następnym punktem wycieczki były wody termalne. Dla mnie ogromnie przyjemne miejsce, dwa strumienie jeden z gorącą wodą, a drugi z zimną łączyły tutaj swoje nurty. Mogłam leżeć w wodzie, a to ciepły, to zimny nurt mnie oblewał, gapić się w niebo, na przelatujące nade mną ważki i było to wszystko bardzo, bardzo przyjemne. Trochę długo tam przebywaliśmy, bo Angi wyglądała na znudzoną czekaniem, gdy w końcu wyszliśmy z wody.

Potem pojechaliśmy jeszcze na punkt widokowy, ładny, ale bez sensu jak dla mnie poustawiali tam różnorakie, wielkie sztuczne motyle, koguty i serca, by turyści mogli atrakcyjniejsze foty sobie porobić na tle gór.

A następnie – już bardzo późno było – pojechaliśmy zobaczyć wodospad. Po tych, które widziałam wcześniej w Moni, ten nie zrobił na mnie wrażenia. Wokół niego porobiono betonowe ścieżki i pomosty, poustawiano znaki ostrzegawcze – Uwaga wodospad, więc pobyliśmy tam może z dziesięć minut i tyle. Zresztą ściemniało się, na pędzącym motorze zrobiło się zimno, a Angelina wyglądała na wyczerpaną rolą przewodnika, przestała się uśmiechać i widać było, że marzy o powrocie do domu.

Dzień był fajny, warto było zobaczyć wioski, bardzo warto poleżeć w wodach termalnych wśród przepięknej roślinności. Turystów nie ma tu zbyt wielu – pamiętam dwie poobijane Niemki, które wywaliły się gdzieś w Lombok na motorze i Rosjanina z długimi blond włosami i długą brodą, opalonego na czerwono i wyglądającego jak Jezus.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł