Jak już wspomniałem w przedpoprzednim artykule, na początku października wybieram się na chwilkę do Europy. Na ten czas muszę gdzieś w Peru znaleźć miejsce, gdzie mógłbym bezpiecznie zostawić mój dobytek z samochodem przede wszystkim. Znalazłem. W La Merced, 300 km na wschód od Limy, mieszka Mietek. Nawiązaliśmy kontakt i Mietek zgodził się by mój samochód trochę u niego postał. Jadę więc do Mietka do La Merced, ale najpierw wzdłóż oceanu do Limy.
Granice przejeżdżam jak zwykle bez większych problemów. Dokładnie wiem już, co w Ameryce wolno, a czego nie wolno przewozić. Kolejki nie ma, a więc wszystko idzie sprawnie. Już z peruwianskimi papierami dojeżdżam do pierwszego miasta, Tacna. Tutaj potrzebuję troszkę czasu, by się w nowym państwie zaaklimatyzować. Peru troszkę przypomina Boliwię (po której nie jeździłem samochodem), ale znacznie różni się od Chile i Argentyny. Ruch na drodze dużo bardziej chaotyczny (oczami wyobraźni widzę, co się będzie działo w Limie), mnóstwo motorków i motosamochodów (skrzyżowanie auta z motocyklem), każdy jedzie gdzie i jak chce i nawet policjanci stojący na niektórych skrzyżowaniach nie bardzo się tym chaosem przejmują. A ja owszem. Gdzieś w jakiejś bocznej uliczce znajduję kawałek miejsca by zaparkować. Trochę strach, no ale co zrobić. Musze wymienić pieniądze, muszę kupić jakiś prowiant na droge, bo z Chile absolutnie nie można było przewieźć żywności, a droga będzie długa (do Limy 1300 km, czyli około trzech dni) i męcząca.
Pieniądze wymieniłem (kurs, jak to zwykle w przygranicznych miastach, słaby), amku amku kupiłem, samochodu – parafrazując Bareję – nic się nie urwało. Spokojne mogę ruszać w dalszą drogę przez to zakręcone miasto. Za Tacną droga wyrzuca mnie na 2000 metrów w górę. Ruch ustał. Górami, serpentynami przejeżdżam jakieś 300 km i jako że się zaczyna ściemniać, szukam miejsca na nocleg. Nocuję na stacji benzynowej i rano mam problem, bo jakiś kolo zastawił mnie samochodem i gdzieś zniknął. Może poszedł do pracy i wróci po połódniu??? Miejsca żeby wyjechać niby trochę jest, ale faktycznie na przysłowiową zapałkę. W obydwu samochodach chowam lusterka, mierzę sceptycznym wzrokiem lukę, w której muszę się zmieścić i trochę z pomocą kamery, trochę z pomocą pracownika stacji i trochę z pomocą opatrzności udaje mi się pokonać tę przeszkodę nie czyniąc szkód. Bardzo się cieszę, bo kto wie, jak reagują Peruwiańczycy gdy im się wyrządzi szkodę. Nie wiem, i taka wiedza do niczego nie jest mi potrzebna. Zadowolony z obrotu sprawy jadę dalej.
Wyjechałem wczesnym rankiem mając nadzieję przejechać tego dnia z 600 a może i 700 km, tym bardziej że droga zeszła z gór, skończyły się serpentyny. Nic z tego. Po około 100 km zatrzymuje mnie pan policjant (po raz pierwszy w Peru, a więc jestem przygotowany na wszelkie niespodzianki) i coś mi tłumaczy. Nie rozumiem nic oprócz tego, że nie mogę dalej jechać. Acha – myślę sobie, będzie coś chciał. Tylko ile i za co? Pytam – Que paso? – co się stało? A on dalej swoje habla i habla i nie wiadomo o co chodzi. Nauczony doświadczeniem, że jak nie wiadomo o co chodzi to zwykle chodzi o pieniądze, szykuję się na wydatek. Tym razem jednak nie! Bardzo byłem zaskoczony i ucieszony. Z pomocą słownika i rąk dogadaliśmy się w końcu w czym problem (trochę już hiszpańskiego liznąłem no ale tego…). Chodzi o wyścig samochodowy z Limy do Ariquipe, a że jest tylko jedna droga, to jest ci to ona właśnie zamknięta i trzeba czekać na poboczu, aż wszystkie ścigające się auta przejadą. Jak długo? – pytam.
Una hora i mas – pada odpowiedź. OK. Ponad godzinę – da się wytrzymać – myślę. Zrobie sobie coś do przekąszenia, małą kawkę i powinna godzina zlecieć. Po godzinie okazuje się, że na moje pytanie jak długo jeszcze, uprzejmy policjant odpowiada dokładnie to samo co przed godziną, czyli – una hora y mas. Z tej jednej godziny i trochę (mas – więcej, dosłownie jedna godzina i więcej) zrobiło się siedem godzin. No cóż, dopadła mnie południowoamerykańska egzotyka, której tak uparcie szukam  .
Tego dnia zrobiłem jeszcze tylko 150 km i przy blasku pięknie zachodzącego za Pacyfik słońca zasnąłem po raz drugi w Peru.
Trzeci dzień jazdy nie owocował w żadne niespodzianki. Trochę pustyni, trochę gór, trochę wzdłóż nadbrzeża, a przed samą Limą nawet trochę autostrady. Limę przejechałem późnym popołudniem i tak jak się spodziewałem, nie było łatwo. Zaraz za Limą na drodze w kierunku La Merced znalazłem stację, na której przenocowałem. Przede mna góry a nie chcę ryzykować jazdy przez nie nocą.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł