Z pociągu zmierzającego do Goa, w sposób,w jaki najbardziej lubię: trochę siedząc na schodach, trochę stojąc w otwartych drzwiach, z przyjemnością chłonę, uciekający po szynach i niknący za horyzontem świat. Ile rzek wpadających do morza, ile plaż za zielonymi palmami, ile wspaniałych krajobrazów zdążyłem w trakcie tej drogi wchłonąć, nie jestem już w stanie zliczyć. W każdym razie, gdy pociąg ze zgrzytem kół i stukiem wagonów, zatrzymuje się na stacji Goa Candolim, moje i tak już olbrzymie oczekiwania wobec tego regionu, jeszcze bardziej wzrastają. Chyba od momentu, gdy w ogóle zacząłem interesować się podróżą do Indii, najczęściej słyszałem te słowa: Goa, Goa, Goa. To ponoć najładniejszy i najczęściej odwiedzany zakątek w tej części świata, więc nic w tym dziwnego, że od dawna ostrze sobie na niego apetyt. Zgłodniały wrażeń, zarzucam czym prędzej na ramiona plecak i wprost z dworca ruszam w stronę autobusowego przystanku. Muszę dostać się do centrum miasta Panaji, potem w okolicę plaży Candolim i tam poszukać schronienia na kilka następnych dni. Jadę, idę. Idę, znowu jadę, a po drodze, już mi coś nie pasuje. Ogromne rondo z kolorowym napisem Viva Carnaval 2020, klauni i pstrokate figury wzdłuż drogi, rodem z Wenecji lub Kolonii, w ogóle nie pasują mi do oczekiwanego hinduskiego klimatu. Do tego woktoriańskie domy, portugaskie forty i katolickie kościoły sprawiają, że bardziej czuję się tu jak w Europie przełomu baroku i oświecenia, niż w zagadkowej, frapującej zmysły Azji. To pierwszy cios w moje być może wyolbrzymione oczekiwania. No cóż – może przyszedł czas poznać Indie i od tej strony – myślę, przyglądając się mijanym zabytkom i łagodząc nieco pierwsze wrażenie i zaskoczenie.

Hostel Backpacker Panda Goa, schowany między palmami tuż przy plaży, też bardziej odpowiada europejskim standardom niż tym, do których, do tej pory, Indie mnie przyzwyczaiły. Mimo wielu walorów typu: czystość, elegancja i bardzo miła obsługa, wcale mnie to jakoś specjalnie nie zadawala. Wszechobecna klimatyzacja, międzynarodowa głośna klientela, drinki przy leżakach i hamakach, knajpa przy knajpie i mnóstwo kolorowych lampionów, świecidełek i gadżetów dają mi bardziej poczucie wczasów w hotelowym resorcie, niż plecakowej włóczęgi przez świat. Oczywiście, aż tak bardzo się nie gniewam. Jeżeli już od czasu do czasu wpadam w takie miejsca, to zamiast grymasić, staram się skorzystać trochę z luksusu, którego nie mam, na co dzień i chwilę się nim cieszyć. Jedynie zawód między tym, co oczekiwałem, a tym, co zastaję sprawia, że potrzebuję nieco czasu, by się oswoić i przetasować plany. Byłem przygotowany na naturę, na piękne widoki, długie piaszczyste plaże, wspaniałe tereny do godzinnych wędrówek i magiczne świątynie z hinduskimi kadzidłami, a mam kościoły, forty, miasto i hotelowy zgiełk.

Zmiana planu wymaga przede wszystkim zmiany formy przemieszczania się. Założenie było takie, jak zresztą zawsze, że poruszać się będę za pomocą nóg, posiłkując się w razie potrzeby lokalną komunikacją. Analizując jednak rozległy teren i porozrzucane po nim warte zobaczenia zabytki decyduję się na inny, często już w Azji przeze mnie stosowany, wariant dwóch kółek. Podobnie jak w poprzednich państwach, tak i tu nie mam żadnych problemów ze znalezieniem i wypożyczeniem skutera i już następnego dnia rano, zgrabną niebieską strzałą, ruchliwymi ulicami, mknę w kierunku centrum Panaji, byłej stolicy portugalskiej Goa. (Konsekwentnie nie odmieniam nazwy Goa, aczkolwiek pewności nie mam, czy to poprawnie).

Już po drodze do centrum mijam tak wiele architektonicznych wspaniałości poprzednich stuleci, pozostawionych głownie przez portugalskich kolonizatorów, że po pierwsze nie sposób ich wszystkich zwiedzić, wymienić, a co dopiero opisać, a po drugie już zupełnie przestaję się czuć jak w Indiach. Goa to bez wątpienia najmniej indyjski stan w Indiach. 

Zwiedzanie zaczynam od zaznaczonego na mapie czerwonym kolorem (znaczy ważne) Fortu Magos, leżącego nad rzeką Mandovi. Zanim jednak odstawiam skuter pod jego murami zatrzymuję się u dołu wysokich, potężnych schodów, prowadzących do białego kościoła, który na mojej mapie nie jest w ogóle zaznaczony. Z pewnością również warto poświęcić mu nieco uwagi – myślę, zwłaszcza, że to dopiero początek mojej objazdówki, więc wydaje się, że czasu mam pod dostatkiem. Kościół Reis Magos, co po portugalsku znaczy Trzech Magów, zwany jest również Kościołem Trzech Mędrców – może dlatego, że aby tu dotrzeć trzeba dosłownie i w przenośni zboczyć z prostej, utartej ścieżki, co podobno jest dewizą tylko ludzi mądrych. Hm – czy, to że akurat stoję u jego drzwi, o czymś świadczy – zastanawiam się, otwierając je ze zgrzytem i wchodząc do środka? Budynek kościoła został zbudowany na ruinach pagody w 1550 roku przez franciszkanów, z pieniędzy przydzielonych im przez rząd Portugali. Pewnie, dlatego udekorowany został na fasadzie królewską koroną, a insygnia władzy zdobią wiele miejsc. Przez środek prowadzi chodnik usiany napisami, z których najważniejszy, znajdujący się w sanktuarium wskazuje miejsce pochówku Luisa de Ataíde, hrabiego Athoughia, który dwukrotnie sprawował funkcję wicekróla Indii Portugalskich i Goa. Do końca panowania Portugali, kościół stanowił centrum misyjne zakonu franciszkańskiego.

Bezpośrednio za kościołem, można powiedzieć mur w mur, wznoszą się umocnienia fortu Reis Magos, który wieńczy cypel w najwęższym odcinku rzeki Mandovi, naprzeciwko stolicy Panjim. Fort otoczony mocnymi laterytowymi ścianami, najeżonymi typowo portugalskimi wieżyczkami, został wzniesiony w 1551 roku, aby chronić najwęższy punkt przy ujściu rzeki do morza. Po kilku potyczkach i całkowitym zburzeniu został odbudowany praktycznie od podstaw w 1707 roku i okazał się filarem w wojnach z hinduskimi Marathami, którzy nigdy nie byli w stanie go zdobyć. Po zakończeniu walk bastion używany był aż do roku 1993 również, jako więzienie. Bez wątpienia nie tylko grube mury ochrona 33 dział, zakwaterowanie małego garnizonu i wznoszący się u podstaw wspomniany kościół Reis Magos, ale przede wszystkim, roztaczający się z góry wspaniały widok na okolicę, sprawił, że w murach fortu rezydowali wicekrólowie i inni dygnitarze nowo przybyli z Lizbony lub w drodze do niej.

W trakcie zwiedzania fortu, oprócz armat, zimnych lochów, grubych murów i wspaniałych krajobrazów, los zsyła mi dodatkową atrakcję. Telewizja hinduska kręci w jego wnętrzu akurat jakiś i film. Być może to bollywoodzka super produkcja, a ja mam niebywałą okazję przyjrzenia się tutejszym gwiazdom bez używania kineskopu. Oczywiście nie mogę robić zdjęć – gwiazdy sobie tego nie życzą, a ochrona, zza ciemnych okularów, rygorystycznie pilnuje, by ich życzenie faktem się stało. Nie ryzykuję, nie filmuję, nie pstrykam, ale za to świetnie się bawię z tyłu filmowego planu.

Następnym na czerwono zaznaczonym punktem na mojej mapie, jest położony po przeciwnej stronie rzeki, największy, najbardziej znany i już stąd dobrze widoczny fort Aguada. Ruszam, co sił w kilku mechanicznych koniach mojego małego silnika, w jego kierunku i,i,i…. i nie dojeżdżam. Znaczy, na razie nie dojeżdżam. By dojechać na drugą stronę rzeki Mandowi, muszę przejechać przez centrum Panaji, a tu aż się roi od mniejszych i większych czerwonych punkcików. Z pewnością wszystkich nie odwiedzę, a nawet nie zobaczę. Czasowo nie do ogarnięcia i prawdę mówiąc nie po to przyleciałem do Indii, żeby kilka dni poświęcać na zachwycanie się europejską architekturą. Większość oglądam, zatem tylko z zewnątrz, przed niektórymi się zatrzymuję i wchodzę do środka, a dwa, albo trzy tutaj pokażę i w dwóch zdaniach opiszę. Zacznę od najsławniejszego zabytku – bazyliki do Bom Jesus.

Rzymsko katolicka Bazylika Bom Jesus (portugalski: Basílica do Bom Jesus (“Dobry Jezus”)) zwana również Konkani Borea Jezuchi Bajilika (Konkan to region stanu Goa, w którym akurat jestem), jest najbardziej ikonicznym zabytkiem spośród wszystkich kościołów i klasztorów Goa, uznanym przez UNESCO jako obiekt światowego dziedzictwa kulturowego. Dodatkow z powodu przechowywania w niej doczesnych szczątków św. Franciszka Ksawerego, bazylika pełni rolę centrum pielgrzymkowego dla wiernych z całego świata. Jakby tego było mało, bazylika Dobrego Jezusa (pierwsza bazylika w Indiach – papież Pius XII podniósł ten jezuicki kościół do rangi bazyliki poprzez dekret papieski “Priscam Goae” 20 marca 1946 roku) uważana jest za jeden z najlepszych przykładów barokowej portugalskiej architektury kolonialnej w Indiach i jest to jeden z siedmiu cudów pochodzenia portugalskiego na świecie. Innymi słowy jest to miejsce, w którym jest bardzo pięknie, bardzo dostojnie, bardzo duchowo, ale przede wszystkim bardzo tłoczno, czego się w niechrześcijańskich Indiach, w chrześcijańskim sanktuarium, nie spodziewałem.

Nie tylko ze względu na białe, szerokie, bardzo charakterystyczne schody, nie mogę nie wspomnieć o Immaculate Conception Church – kościele Matki Bożej Niepokalanego Poczęcia (w portugalskim: Igreja de Nossa Senhora da Imaculada Conceição). Ten kolonialny portugalski kościół w stylu barokowym został w pierwotnej wersji zbudowany, jako kaplica na zboczu wzgórza z widokiem na miasto Panjim w roku 1541. Właśnie ten widok, oprócz genialnych schodów dodaje mu absolutnie niezapomnianej atrakcyjności. Ku uciesze, prawdopodobnie nie tylko dzisiejszych nowożeńców, którzy upatrzyli sobie kościelne wzgórze do ślubnych sesji fotograficznych, zdecydowano się w roku 1600, w ramach ekspansji religijnej portugalskiego Goa, zastąpić kaplicę okazałym kościołem z jeszcze bardziej okazałą dzwonnicą i dzwonem. W kościele znajduje się, bowiem starożytny dzwon, który został usunięty z augustiańskich ruin kościoła Matki Bożej Łaskawej (portugalski: Nossa Senhora da Graça) w słynnym niegdyś mieście Old Goa. Ten dzwon jest uważany za drugi największy tego typu w Goa. Przewyższa go tylko Złoty Dzwon, rezydujący w Katedrze Sé w Old Goa. Jako ciekawostkę dodam , że w kościele codziennie odprawiane są msze święte w języku angielskim, portugalskim i Konkani.

Kościołów, sanktuariów i sakralnych zabytków jest tu tyle, że chociaż wszystkie piękne i godne uwagi, to w końcu chciałbym rzucić okiem na coś innego, a to nie takie proste. Z tym większą radością podchodzę pod, już z daleka widoczny i cudnie się prezentujący, pałac Adil Shaha. W pałacu mieści się muzeum archeologiczne i galeria portretów (Archaeological Museum and Portrait Galleryto). Muzeum powstałe w 1964 roku podzielone jest na kilka działów (geologia, archeologia, sztuka i rzemiosło, historia starożytna i galeria portretów), a przejście każdego z nich, chociaż pochłania sporo czasu i sił, dostarcza mi nieprawdopodobnie wiele nie tylko wiedzy, ale i zachwytu.

Sądząc po długości kolejki do kasy, XVII-wieczny fort Aguada, w którym mieści się również muzeum of Goa, usytuowany wraz z latarnią morską na plaży Sinquerim, z widokiem na morze Arabskie i ujście do niego rzeki Mandovi, to najbardziej oblegany i pewnie najurodziwszy zabytek w okolicy. Jeżeli dodam, że wybudowany w 1612 roku fort, stanowi dzisiaj dobro narodowe Indii, to wielonarodowy tłum stojący przede mną ma usprawiedliwienie. Skoro tak, to i ja ustawiam się w kolejce i długo i cierpliwie w upale przekraczającym 40 stopni czekam. Czekam i pocę się srogo, a w międzyczasie przywołuję z pamięci resztki wiedzy przeczytanej na temat fortu. Miejsce, na którym dzisiaj stoi fort Aguada początkowo wybrane było nie z powodu dobrego strategicznego usytuowania, ale z powodu źródła słodkiej wody (stąd nazwa Aguada, co po portugalsku znaczy woda) dającego zaopatrzenie w nią zatrzymującym się tutaj statkom. Dlatego w pierwotnej wersji okolica ujście Mandovi do morza stanowiła bardziej port lub przystań, a nie zmilitaryzowany punkt obronny. Z czasem, głównie z powodów częstych najazdów Holendrów, miejsce umocniono, ufortyfikowano, lokując w nim 79 armat i nadając status fortu ochrzczono ogólnie już przyjętą nazwą fort Aguada. Następnie całość podzielono na dwa segmenty. Górna część, posiadająca fosę, prochownię, bastiony, tajne przejścia ewakuacyjne oraz ogromny, największy z ówczesnych składów słodkiej wody w Azji, magazyn, mogący pomieścić 2.376.000 galonów wody (galon = 3,8 litra), pełniła funkcję fortu. Dolna natomiast służyła, jako bezpieczne miejsce postoju dla portugalskich statków. W końcu w roku 1864 na pobliskim wzgórzu, leżącym na zachód od fortu wybudowano latarnię morską, która emitując światło raz na siedem minut, nie tylko jest obecnie jedną z najstarszych latarni morskich w Azji, ale również zwieńczyła dzieło budowy fortu, który za chwilę będę zwiedzał. Właśnie podchodzę do okienka, kupuję bilet i wchodzę.

Od pierwszych promieni słońca, wyłaniającego się zza gór, oświetlając przejrzystą purpurą spokojną taflę śpiącego jeszcze morza, od pierwszych kropel wody spływających po mych stopach, gdy wzdłuż brzegu biegnę witać nowy dzień, od pierwszej porannej kawy wypitej przy drewnianym stoliku, w jednej z plażowych knajp, zmieniam tryby w moim wewnętrznym motorze i przestawiam się na spokojniejszy sposób spędzenia następnych dni w turystycznej Goa. Najeździłem się dosyć po mieście, naoglądałem się dosyć zabytków minionych epok, nadszedł, więc najwyższy czas by zająć się tym, co tu i teraz, czyli: plażą, morzem i samym sobą. Trudności z tym nie mam żadnych. Na prawo długa, szeroka plaża Goa Beach, przede mną równie piękna, piaszczysta, ale nie tak szeroka Candolim Beach, – mam zatem, w czym wybierać, gdzie biegać, pływać, ćwiczyć joggę, czytać książkę lub tylko leżeć i się pocić. Nic innego przez następne dwa, trzy dni, nie zamierzam robić. Kończy się na dwóch. Po dwóch dniach, gdy po raz kolejny przechodzę między rozstawionymi na plaży stolikami, gdy po raz kolejny czuję w powietrzu stężony zapach przeciwsłonecznych olejków, gdy po raz kolejny, plusk fal i szum palmowych liści zagłusza mi perlisty śmiech kilkuset ust pochylonych nad kolejnym zimnym drinkiem, zaczynam czuć coraz większą niechęć do przebywania w czymś przypominającym hotelowy resort określany, jako „All inclusive”, niż egzotyczne miejsca poszukiwane przez ze mnie w trakcie podróży przez świat. Trzeciego dnia zawijam tobołek i zarzucając go ponownie na plecy, ruszam, z mimo wszystko, ciekawej, miłej, ładnej Goa, szukać czegoś innego. Idę szukać w Indiach znacznie więcej Indii i obieram kurs na Mumbai.     

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł