Wspomniałem w poprzednim artykule, że mimo iż sama Pucallpa nie jest zbyt interesującym miejscem to mimo to warto tu wpaść chociażby ze względu na zatokę Yarinacoche. Chciałoby się godzinami pływać po jej wodach, wypatrując różowych, słodkowodnych delfinów lub obserwowć życie nadbrzeżnych Indian, czy po prostu nic nie robić, tylko dać się bujać łagodnym falom.
Ale po kolei. Zanim znalazłem, znaleźliśmy się (w dalszym ciągu podróżuję z Marcinem) na wodzie to trochę trwało. Również poprzednio opisywałem jak proponowano nam w portowym biurze wycieczkowym trzygodzinną przejażdżkę po lagunie, połączoną ze spacerem po największej wiosce Indian Shipibo San Francisko, za cenę, której nie chcieliśmy i nie mogliśmy zapłacić. Szukamy więc na własną rękę. No i proszę, tuż za rogiem zatrzymują się łódki coś ala autobusy wodne, łączące miasto z oddalonymi wioskami. Nie może być lepiej, obaj jednocześnie się uśmiechamy, płacimy jakieś grosze za dwa miejsca i płyniemy do San Francisco, od czasu do czasu dobijając do jednego czy drugiego brzegu. Trwa ta przejażdżka około godziny, no i szkoda bo tak fajnie się płynie, że mogłoby to trwać znacznie dłużej. Na pocieszenie zostaje to, że przecież jeszcze musimy wrócić a póki co wysiadamy przy długim moście łączącym rzekę z wioską. Na końcu mostu, a na początku wsi, wielka figura Indianki Shipibo pokazuje kto tu rządzi. Plemię Indian Shipibo żyje w matriarchacie i z tego powodu stanowi olbrzymią atrakcję nie tylko dla turystów, ale i dla badaczy kultur.
Faktycznie, przechodząc ulicami San Francisko nie zauważamy mężczyzn. Wszędzie kobiety. Jedne siedząc przed domem wykonują swe ręczne arcydzieła, inne handlują nimi w wielkim palmiastym pawilonie, ustawionym na głównym placu, jeszcze inne krzątają się przy gospodarstwie itd itd., a ja rozglądam się dookoła nucąc dawno już zapomnianą piosenkę Danuty Rinn „Gdzie Ci mężczyźni….?” i nagle jest. Jest jeden i tam drugi, a jak wytężę wzrok to i trzeciego zauważam. Leżą sobie chłopy w cieniu, w hamakach, patrzą sobie chłopy w obłoki i zadaje się być chłopom dobrze. Skoro nie mają praw to pewnie i nie mają obowiązków, to sobie leżą. Przechodzę cichutko by nie zagłuszać ich spokoju, stawiam ostrożnie nogi by nie potrącić któregos z plątającego się pod nogami leguana, poprawiam rondo kapelusza by zacienić twarz i delektując się atmosferą spokoju w tej oddalonej od cywilizacji nadamazońskiej wiosce, rozmyślam. Rozmyślam o narastającej sile emancypacji w Europie, o moich walczących o większe prawa dla siebie koleżankach. Otóż moje miłe Panie, wpadnijcie na chwilę do tej malowniczej wioski, pogadajcie trochę ze swoimi koleżankami z plemienia Shipibo, popatrzcie na facetów bujających się w hamakch i zaprzestańcie walki. Panom natomiast, którym wydaje się, że powinni przeciwdziałać narastającej emancypacji też polecam wycieczkę do San Francisco. Wpadnijcie tu, połóżcie się do hamaka obok niemającego praw Indianina Shipibo, pobujajcie się trochę i nie walczcie.
Kupuję na straganie u Indianki pięknie haftowany obrusik, ostatnim rzutem oka żegnam się z wioską, jeszcze raz zazdroszcze spokojnego życia facetom w hamakach i udaję się do przystani, tzn. miejsca skąd odpływa autobus.
Drugą stronę laguny przemierzamy również w tani sposób, a to już za sprawą naszego mieszkającego tu przyjaciela Tomka. Tomek, jak już wspomniałem, ma w Pucallpie mnóstwo znajomych, a wśród nich i znajomego z łódką. Jest znajomy, jest łódka, jest Tomek z całą rodziną, jest Marcin i jestem ja. Wypływamy w kierunku usytuowanego na wyspie zoo. Nie będę się powtarzał i po raz kolejny wychwalał przecudnego uczucia jakim jest pływanie po ucayalskich nurtach. Wspomnę tylko, że tym razem oprócz indianskich wiosek po obu stronach rzeki od czasu do czasu dostrzec można wywaloną kasę, któregoś z amerykańskich albo europejskich bogaczy, stawiającego tutaj coś co na obrzeżu dżungli i Ucayali nikomu do niczego nie jest potrzebne.
Dopływamy do zoo. Tomek jr. znaczy syn Tomka bardzo się cieszy. Ma dwa latka to i pewnie przyglądanie się zwierzętom zza kratek stanowi dla niego dużą atrakcję. Ja mam latek pięćdziesiąt i dla mnie to już od dawna atrakcji nie stanowi. Ot tukan w klatce, krokodyl w basenie czy małpa na sznurku. Poza anakondą na mojej szyi wolę wszystkie te inne zwierzęta oglądać i przeżywać w naturze.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł