Malutkie, śpiące zimą i budzące się do życia latem, gdy aż 8 promów codziennie przybywa z Wellington, położone jest na czubku wcinającej się głęboko w ląd kolorowej zatoki, usianej dziesiątkami mniejszych i większych wysepek. Zatoka jest tak barwna, że stanowi raj dla turystyki morskiej, a trasę przez nią żeglarze nazwali Queen Charlotte Track. Picton swoim położeniem stanowi niejako bramę wjazdową do zatoki, a jednocześnie naturalną bazę dla amatorów wszelakiej morskiej aktywności. Widać to od razu po opuszczeniu promu. Gdzie tylko spojrzeć roi się od jachtów, łódek, kajaków i wszystkiego co tylko może utrzymać się na wodzie lub nad nią, bo i spadochronowe wycieczki są w ofercie. Pomimo ze to tylko port przesiadkowy z wyspy na wyspę, radzę zagościć tu dłużej niż kilka godzin. Dlaczego? Z kilku powodów. Pierwszy chyba najmniej istotny, ale jakże przyjemny to super hostel Sequoia Lodge Backpackers, w którym się zatrzymuję. Oprócz fajnych pokoi, dużej kuchni i miłej obsługi, jest tu jeszcze gorące termalne źródełko, w którym można zażyć zdrowotnej kąpieli i codziennie o 19-tej „ice cream time” – czyli czas na ciasto z lodami. Już dla samych tych przyjemności warto zarezerwować w hostelu przynajmniej dwie noce. Poza tym samo malutkie miasteczko z cudną, ocienioną palmami plażą (na której jutro wieczorem ma być koncert- właśnie stawiają scenę), z niewielkim, ale wartym zobaczenia muzeum, no i z kilkoma pubami, z których dolatuje rockowa muzyka, także zachęcają do spędzenia tu paru godzin. Jednak najważniejszym punktem, który przynajmniej mnie przekonał do zarzucenia kotwicy na dwa dni, jest opisana w przewodniku czterogodzinna wędrówka szlakiem na czubek górzystego półwyspu skąd podobno rozciągają się malownicze widoki na całą zatokę. Opis malowniczych widoków, zawsze działa na mnie jak magnes na metal i przyciąga tam, gdzie jest szansa je zobaczyć.

Wędrówka (lub lepiej powiedziawszy przyjemny spacer, bo droga mimo, że pod górkę nie jest ani długa ani zbyt wymagająca) ozdobiona widokami na zieloną zatokę, z całą pewnością warta jest poświęcenia jej jednego dnia w trakcie włóczęgi przez Nową Zelandię. Parę fotek poniżej mam nadzieję to potwierdza.

Po wędrówce obiecana kąpiel w beczce z termalną wodą, potem koncert na plaży i już znowu robi się następny dzień, a ja z plecakiem czekam na przystanku na autobus do … chciałem pierwotnie do Christchurch, ale coś mi podpowiada, że powinienem wysiąść w połowie drogi, w Kaikourze. Kupuję bilet do Kaikoura i za 3 godziny dowiem się czy dobrze zrobiłem.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł