W styczniu nasza rodzina powiększyła się o nową lokatorkę Anię. Oto jak Ania wspomina nasz wspólny czas w Puerto Morelos.

 

Czas, który spędziłam w Puerto Morelos, mieszkając z Asią i Witkiem był jednym z lepszych momentów mojego życia. Trochę jak życie w innym wymiarze, gdzie robisz tylko to, co sprawia ci przyjemność, a czas zwalnia swój bieg. Jednym z takich magicznych momentów było „próbu róbu” Witka urodzin. Witek miał pomysł i plan, a my z Asią postanowiłyśmy robić za aktorów/statystów i pomoc Witkowi odegrać sztukę pod tytułem „Śniadanie na plaży o wschodzie słońca”. Pomysł był przedni i entuzjastycznie do niego podeszłyśmy, no może z malutkim ale… trzeba było wstać wcześnie rano. Z racji tego, że byliśmy w Meksyku, gdzie słońce wschodzi i zachodzi mniej więcej o tej samej godzinie, świt i wschód słońca wypadał między7-7:15 rano więc nie było źle, ale mimo to dość wcześnie i w ogóle ciemno a fe!
Wszystko zostało skrupulatnie zaplanowane (łącznie z menu) i precyzyjnie przygotowane. Pewnego wczesnego ranka wszyscy zostaliśmy obudzeni, ubrani i zapakowani do samochodu – „domu na kółkach”, którym dysponuje Witek, i ruszyliśmy na plażę w Puerto Morelos, oddaloną parę kilometrów od naszego uroczego domku w dzielnicy willowej (jak ją dumnie nazywałam, podnosząc jej prestiż choćby poprzez nazwę). Po około dziesięciu minutach byliśmy na miejscu, parkując jak najbliżej plaży, w miejscu ma się rozumieć niedozwolonym. Jak to się zawsze dzieje miłym ludziom, uprzejmy pan meksykanin łaskawie się zgodził na “zastawienie wjazdu”, kiedy dowiedział się że my tu tylko na chwilkę, na wschód słońca i już nas nie będzie, gdy turyści zaczną wylegać na plażę.
Zaczęło świtać, wszystko zostało wyjęte z home mobilu łącznie ze stolikiem, wypasionymi krzesełkami, całą zastawą stołową, czajniczkiem i furą jedzenia, które mieliśmy ze sobą. Witek zrobił pyszną kawę (fantastycznie jest jeździć takim “domkiem”, który ma wszystko czego ci potrzeba, a nawet jeszcze więcej niezwykłości, których jeszcze nie wiesz, że potrzebujesz, a które pewnego dnia ratują ci tyłek lub uprzyjemniają życie).
Wszystko było przygotowane, my wygodnie ułożeni w krzesełkach, morze szumi, niebo zaczyna mienić się kolorami, a słońce jakby tylko czekając, aż wszystko będzie gotowe, zaczęło wychodzić zza chmur, rozświetlające mrok nocy. Było pięknie i magicznie. Takie momenty sprawiają, że życie zaczyna nabierać sensu i chociaż trwają relatywnie krótko, mają w sobie esencję życia i “bycia”.
Wspomnienie jajek na twardo/miękko (jak kto wolał), pomidorka, bułeczki z masełkiem i dżemikiem i pysznej kawy o wschodzie słońca pozostaną ze mną na zawsze. Świadome obserwowanie spraw oczywistych (jak wschód słońca na przykład) w gronie wspaniałych ludzi i z wyśmienitym prowiantem, i bycie w pełni „tu i teraz” było czymś magicznym i ponadnaturalnym w swej naturalności, jeśli wiecie co mam na myśli, jeśli nie, musicie spróbować sami.
Fantastyczne 20 min, łącznie z kawą 😉
Potem już tylko pozostało nam zrobienie paru fotek, zapakowanie wszystkiego z powrotem do samochodu i kąpiel w Morzu Karaibskim – moim zdaniem najpiękniejszym z mórz.
Witku, Asiu, dziękuję 🙂

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł