Wspomnienia naszej przyjaciółki Ani ze wspólnej wycieczki do środkowego Meksyku

 

Kolejnym wspomnieniem, którym chcę się podzielić jest podróż przez dziewiczy las gigantów – Park Narodowy Iztaccihuatl-Popocatepetl pomiędzy Puebla a Amecameca, w niedalekiej odległości od Mexico City. Tym razem podróżowaliśmy we czwórkę Witek, Asia, Jola i ja Ania (pozdrawiam wszystkich).

Jednym z etapów naszego podróżowania, poznawania i zwiedzania ciekawostek Meksyku była przeprawa pomiędzy wulkanami Popocatepetl i Iztaccihuatl od strony Puebla (nie dajcie się zwieść nazwie bo to spore, nowoczesne miasto). Wynajętym przy lotnisku samochodem przemierzaliśmy autostrady, wioski i miasteczka otaczające Mexico City. Trasę mieliśmy mniej więcej wytyczoną, ale spontaniczność leży w naszej naturze, więc byliśmy dość elastyczni w tej kwestii. Opuszczając Puebla znaleźliśmy się w jednym z niewielkich miasteczek, które położone było w dolinie i otoczone górami i wulkanami. Jak zawsze mieliśmy szczęście i tzw „perfect timing”, bo w miasteczku było jakieś religijne święto więc tym samym mnóstwo ludzi, kolorowo, jarmarkowo i jak zawsze magicznie. Spędziliśmy tam trochę czasu kręcąc się tu i tam, podziwiając lokalny folklor no, ale trzeba było ruszać dalej. Zasiedliśmy nad mapami i GPSami w komórkach w poszukiwaniu trasy, która nas doprowadzi do kolejnego miejsca noclegowego, Amecameci.

Byliśmy lekko zdezorientowani, gdy odkryliśmy pewne rozbieżności pomiędzy tym, co wskazywała posiadana przez nas mapa, a cud techniki w postaci Google Map. Wersje nieco się rozmijały w kwestii, czy pomiędzy wulkanami jest, czy nie ma drogi przez las. Po dłuższej naradzie i sprawdzeniu różnych opcji ustaliliśmy, że wolimy wierzyć, że ta droga jest. No i faktycznie była, jeśli można to nazwać drogą 😉 skłaniałabym się ku górskiemu szlakowi.

Nie łatwo było dotrzeć do tej drogi pomiędzy wulkanami i do skraju lasu przez, który ona prowadziła. No, ale Czterem Muszkieterom wszystko się udaje więc nam też się udało. Zauważyliśmy tylko jedną prawidłowość – im bliżej lasu, tym droga robiła się coraz bardziej kręta, węższa i asfalt gdzieś zniknął, a jego miejsce zajął piach, doły i kamienie, no i jeszcze jedno, nikt poza nami tą drogą nie jechał, hm?! Niemniej jednak, im głębiej w las i pod górę, było coraz mroczniej i ciekawiej. Tu taka dygresja, Witek jesteś mistrzem kierownicy, bo myślę że sam Hołowczyc miałby twardy kawałek chleba do zgryzienia, jadąc tą droga przez gigantycznych rozmiarów las, pomiędzy gigantycznymi wulkanami (ponad 5 000 m n.p.m.) wyglądającymi, jak dwaj ponurzy, niewzruszeni i napakowani ochroniarze z dyskoteki.

Nie byliśmy pewni czy ta droga w ogóle gdzieś prowadzi i czy będziemy w stanie dojechać nią do celu, no i czy nie daj Boże, utkniemy w tej dzikiej puszczy, gdzie byle trawka sięga do uda, a drzewa są tak wielkie że aż przerażające. Trochę odetchnęliśmy / albo i nie, kiedy spotkaliśmy na tej drodze samochód wypakowany po brzegi posępnymi Meksykanami. Jak zawsze optymizm nas nie opuszczał więc uznaliśmy, że to pewnie lud pracujący wraca po ciężkiej robocie, i że to dobry znak, że tędy jadą bo to znaczy że ta droga gdzieś prowadzi (choćby to była kryjówka jakiś zbójów J).

Droga przez las była niesamowita, ale i okrutna więc pełen podziw składam kierowcy i wynajętemu samochodowi, który dzielnie sobie poradził na tych wybojach, podjazdach, zjazdach i zakrętach. Jednak sam las i obecność dwóch strażników w postaci wulkanów były absolutnie nieziemskie. Trochę jak z baśni o olbrzymach, i nie przesadzę, jeśli stwierdzę że wszystko było rozmiaru XXL. Jednocześnie powietrze było bardzo czyste i świeże, intensywnie pachnące lasem, kolory nasycone aż nienaturalnie, jakby ktoś się tu bawił fotoszopem, a panująca wokół cisza przerywana była od czasu do czasu powiewem wiatru i skrzypieniem gigantycznych drzew.

Mimo że było cudownie i dziko, to miałam wrażenie, że odetchnęliśmy dopiero, kiedy dojechaliśmy do punktu informacyjnego, położonego na polanie, gdzie łączyły się szlaki, stacjonują górscy policjanci i amatorzy wspinaczek wyruszają na wyprawy, zdobywając szczyty wulkanów. Stamtąd już prowadziła wąska, acz asfaltowa droga w dół, do wiosek po drugiej stronie lasu. Po drodze oczywiście były jeszcze przerwy na siku i zdjęcia, i podziwianie widoków zapierających dech w piersi, no i przepiękny zachód słońca.

Puszcza ta, zwana Parkiem Narodowym, kryła w sobie jeszcze wiele niespodzianek i tajemnic, ale tego już mieliśmy się dowiedzieć następnego dnia, więc opowiem o tym przy innej okazji.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł