Po długim, długim 13-godzinnym locie wylądowałem w Buenos Aires. O godzinie 22ga z minutami wychodzę z samolotu, szukam bagażu, przechodzę przez odprawę celną, wychodzę z lotniska i co dalej… Nie wiem. Myślałem, że to wszystko będzie trwać dużo, dużo dłużej i że będę miał czas, się trochę oswoić z myślą, że jestem już w Ameryce Południowej i zastanowić się co dalej. A tu cak carak i jestem przed lotniskiem i nie wiem, jak się dostać do centrum oddalonego o około 30 km. W końcu decyduję się na taksówkę. Łamanym angielskim dobijam targu 40 Dolarów i jadę. Taksówka wiezie mnie do Hostelu Milhouse, w którym już wcześniej zarezerwowałem miejsce. Wyciągam cztery 10cio Dolarowe banknoty, wręczam je kierowcy i tu pierwsza niespodzianka. Kierowca twierdzi, że w Buenos Aires w obiegu są tylko banknoty z numerem zaczynającym się na DC. Ja miałem JJ – więc on ich nie może przyjąć. Pyta, czy nie mam nominału 100-Dolarowego, bo na takim numer jest obojętny. Ja oczywiście mam, ale mówię, że nie mam. Na to on, że w takim razie trzeba jechać gdzieś do banku, ale nocą tylko gdzieś daleko jest otwarty a to znowu kosztuje za kurs (dzisiaj wiem, że żaden w nocy nie jest otwarty). Więc co? Może mam Euro? Mam, ale tylko 50ki. Tak więc zapłaciłem 50 Euro, czyli około 65 Dolarów zamiast umówionych 40 i już teraz byłem pewny, że jestem w Ameryce i w dodatku Gringo.

W Hostelu następna niespodzianka. Nie ma mnie na liście rezerwacji. Dogadać się trudno i to nie tylko dlatego, ze mój angielski jest cieńki ale dlatego, że przy niby recepcji trwa… dyskoteka (!) i nie ma szans, żeby się słyszeć. Obydwaj z młodym chłopakiem w dredach z recepcji przekrzykujemy to Zeppelinów to Stonesów (muzyka rzeczywiście super) i dowiaduję się, że miejsce owszem mam – ale w innym hostelu. Okay. Biorę moje 25 kg na plecy, godzina pierwsza w nocy, i idę sobie przez centrum Buenos Aires aleją Majów – jak gdyby nigdy nic – szukać drugiego hostelu. Fajnie. Na szczęście nie było daleko. Tutaj już wszystko w końcu zaczęło się układać. Dostałem numer pokoju 108, wyjarałem fajkę, wypiłem małe piwo i poszedłem spać. Pierwsza noc into the world. Co mi się śniło? Nie powiem!

Następnego dnia spakowałem plecaczek i ruszyłem zwiedzać. Przeszedłem dzielnicę wyznaczoną alejami: 9 lipca, Majów, ulica Florydy, plac Majów, stary port aż do placu świętego Marcina. Piękny spacer (patrz foto).

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł