Jestem w malutkiej, malowniczej rybackiej wiosce nad Pacyfikiem w Puerto Angel. Miałem dotrzeć tu już dwa dni temu od wschodu, od Salina Cruz, a przyjechałem (czytelnicy poprzednich artykułów wiedzą dlaczego) od północy od Oaxaca. Jeden z moich przyjaciół ze szkolnych czasów, mój imiennik Witek, prosił, bym precyzyjniej opisywał miejsca i drogi, w których aktualnie się znajduję, by można było łatwiej je znaleźć na mapie. Obiecuję o tym pamiętać i już w tym miejscu objaśniam. Otóż Puerto Angel to bodajże najbardziej na południe wysunięta miejscowość Meksyku na czubku półkola nad Pacyfikiem między Acapulco, a Salina Cruz. Dojechałem tu drogą 175, tą samą, która kiedyś przysporzyła mi tyle kłopotów, pnąc się przez góry do Oaxaca, a wczoraj dała mi wiele radości, prowadząc łagodnie w dół, serpentynami, przez cudowne górskie krajobrazy, do wybrzeży Oceanu Spokojnego. Oceanu, z którym rozstałem się trzy miesiące temu w równie sympatycznym porcie jak ten obecny w Playa Cuco w Salwadorze. Od tego czasu, przejechawszy parę tysięcy kilometrów, zatoczywszy koło wzdłuż Morza Karaibskiego i Zatoki Meksykańskiej powracam nad jego brzeg i powiem szczerze, że bardzo się z tego cieszę. Pacyfik ma coś takiego w sobie, że od pierwszego dnia, gdy nad nim stanąłem, a było to dwa lata temu w Chile, cały czas mnie do niego ciągnie i ciągle do niego wracam. A skoro już wróciłem, to po takiej długiej rozłące wypada na powitanie zostać tu trochę dłużej niż jeden dzień. Zostaję dwa. Nie, nie tylko z powodu sympatii i rozrzewnienia, ale dlatego, że Puerto Angel urzeka mnie swym urokiem i spokojem. Jeszcze nie bardzo ochłonąłem od wspaniałych przeżyć w Oaxaca, od wspaniałych widoków w Hierve el Agua, a tu już znowu nowe wspaniałości. Czuję, że muszę trochę zwolnić i trochę ochłonąć, by sobie to wszystko poukładać. Samochód stawiam w ślepej uliczce dochodzącej do plaży. W skepiku po przeciwnej stronie uzupełniam zapasy jedzenia i picia i teraz mogę już tylko wylegiwać się na gorącym piachu, kąpać w morzu i spacerować. Miejscowość wprawdzie malutka, ale spacerować i tak jest gdzie. Zataczającą łuk plażą można przejść na drugą stronę zatoki, wspinając się na wzniesienie w centrum miasteczka, można dojść do usytuowanego tam niewielkiego kościoła, z którego dachu rozciąga się imponujący widok na port i zatokę, a oprócz tego można sobie spacerować bez celu po kilku miejskich uliczkach, przyglądając się leniwemu, portowemu życiu. Życiu, które przyspiesza jedynie nad ranem, gdy do portu powracają łodzie z nocnych połowów. Wypakowywanie ryb i szybka sprzedaż czekającym już kupcom odbywa się sprawnie i szybko by po godzinie, może dwóch, życie w wiosce znowu zwolniło i leniwie dotarło do wieczora. Zwalniami ja by i ten dzień jak i poprzedni przeleniuchować, bo jutro skoro świt ruszam dalej. Tym razem kierunek i cel to Acapulco.

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł