Pozostawiam Plac San Martín za sobą i mijając angielską wieżę zwaną buenosowskim Big Benem (zdjęcie 1) i dworzec Retiro (zdjęcie 2), kieruję się w kierunku portu. Przedporcie to już mnóstwo tirów, samochodów, robotników zmierzających do i z portu i wrzawa, której jeszcze 500 m wcześniej się nie odczuwało. Na skwerach proponowane są mięso z grila (zdjęcie 3) i kawa z termosu (zdjęcie 4) o wiele taniej niż na ulicy Florydy.
Zaczynają być zauważalne typowe dla Ameryki kontrasty między bogactwem i ubóstwem. Mijam zruinowaną, zniszczoną, ubogą szkołę, a 200 metrów obok szklane domy, sięgające chmur niczym z Żeromskiego (zdjęcia 6 i 7).

Sam port, ten dla turystów, nie powala na kolana. Oto Żaglowiec (zdjęcie 8) niczym przy skwerze Kościuszki w Gdyni, ujście Rio Plate (zdjęcie 9) niczym ujście Świny w Świnoujściu, z lewej i prawej strony szerokie chodniki, mnóstwo knajp, kafejek, restauracji – jak w każdej turystycznej dzielnicy na całym świecie (zdjęcia 10 i 11).
Troszeczkę dalej, dokąd nie docierają już turyści (dzielnica biurowców) trwa akurat lunch. W każdej (a jest ich dziesiątki) budce z rybami, krewetkami, frytkami, panuje dosyć spory ruch. Jedzenie tanie i dobre, zwłaszcza sałatki.

Most.
Na szczęście jest jeszcze most. Piękny zwodzony most, często używany jako wizytówka Buenos Aires. Rzeczywiście przyjemnie na niego spojrzeć i nim się przejśc.
Mostem przechodzę na drugą stronę. Rzut oka przez ramię na biurowce – i już dzielnica portowa poza mną. Przede mną gmach ministerstwa obrony z tyłu a potem z przodu (zdjęcia 7-4 od końca). Obszedłszy (ale mi się imiesłów przysłówkowy trafił) ministerstwo obrony, dotarłem na znany już z pierwszej części Plac Majowy i Aleję Majową, na której trwają akurat przygotowania do chyba kilkudniowej demonstracji – sądząc po rozłożonych namiotach, transparętach i głośnym waleniu w bębny (zdjęcie 3 i 2 od końca).

Z Placu Majowego już tylko 5 quadr do mojego hostelu i spacer dobiegnie końca. Za nim to jednak nastąpi, wpadnę do jednej z licznych knajpeczek proponujących naprawdę bardzo szeroki i smaczny asortyment kulinarny na wagę. Jak widać na zdjęciu, na cenę też nie można narzekać. Za 100 gram czegokolwiek płacimy od 3 do 5 Peso. 1 Euro – w zależności gdzie i jak uda nam się wymienić – to 8 do 12 Peso. A więc haha, po takim spacerze należy się. Provecho!

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł