Czarny kot, siedzący na płocie i patrzący na nas z góry, niejako dodaje grozy miejscu, w którym właśnie znaleźliśmy się. Czuję na plecach jego wzrok, z każdej uliczki dobiegają odgłosy portowych maszyn pomieszane z krzykiem pijanych facetów i hulaszczym śmiechem równie nietrzeźwych panienek.
Taką scenerią przywitałaby nas La Boca w XIX i na początku XX wieku. Dzisiaj oczywiście nie musimy się zbytnio martwić, że ktoś ugodzi nas nożem pod żebro lub da w mordę. Jednakże zapuszczać się tu w pojedynkę, a nie daj Boże po zmroku, nawet przez mieszkańców Buenos Aires nie jest uważane za zbyt rozsądne. Zła sława, jaką zyskała La Boca w poprzednich wiekach, nie bez kozery przetrwała do dzisiejszych czasów i mimo że jest to miejsce, które przez każdego, kto przyjeżdża do Buenos, powinno być odwiedzone, to jednak miejmy się na baczności.

La Boca położona jest u ujścia rzeki Riachuelo do Rio de la Platy, i to właśnie tu od początku XIX wieku dopływali biedni emigranci z całego świata (przede wszystkim Włosi) z nadzieją znalezienia lepszego losu. Niektórzy znalazłwszy pracę odchodzili w głąb lądu, większość jednak pozostawała i w oczekiwaniu na lepsze czasy urządzała sobie życie u ujścia dwóch rzek. Tak zaczęła powstawać osada a z czasem dzielnica rozwijającego sie obok Buenos Aires.

Buzia (La Boca) słynie nie tylko z częstych notatek w kronikach przestępczych ale również z niesamowicie kolorowych domów i fikuśnie przystrojonych ulic (mnóstwo rzeźb, płaskorzeźb, obrazów). Biedni emigranci, nie mając innych możliwości, znosili przeróżne materiały, z których w taki czy inny sposób budowali swoje domy i upiększali ulice. Przede wszystkim budowali z blachy, którą zdobywali ze złomowanych opodal statków. Blachę tę pokrywali grubo, różnymi kolorami lakierów, które w dość łatwy sposób można było wynieść z niedalekiego portu. Tak zaczęło powstawać skupisko różnokolorowych ni to domów ni to slamsów, które po części (co ilustrują zdjęcia) zamieszkałe są do dzisiaj.

Do dzisiaj również przetrwało TANGO, które właśnie tu się narodziło, właśnie tu przeszło kwitnącą młodość dwudziestych i trzydziestych lat XX wieku i właśnie tu ku uciesze turystów doczekało swojego sędziwego wieku. Tango grane i tańczone jest wszędzie, na skwerach, na ulicach, przed restauracjami i pizzeriami. Tańcząc Tango można pozować do zdjęcia, słuchając tanga można popijać czerwone argentyńskie wino, patrząc na tancerzy tanga już nie można, ale trzeba sięgnąć do portfela i wrzucić do kapelusza. W scenerii, którą opisywałem powyżej, nie smiałbym zrobić inaczej.
Najwięcej należy wrzucić do kapelusza w miejscu, gdzie po raz pierwszy (podobno) Tango zostało zatańczone. Było to w jednej z knajp na ulicy Necochea (Calle Necochea) ale dziś już nikt nie pamięta kiedy.

Tak więc przeszliśmy całą La Boca (my, to znaczy pani Irena, Adriana i ja).
Na koniec winko, woda sodowa z butelki pamiętającej złote lata PRL-u (tak zwany syfon), salami i ser.
I… jaka niespodzianka. Przysiadają sie do nas Pablo i Magda. On pracował w Polsce, poznał Magdę i ona miesiąc temu przyjechała do niego z dalekiego Cieszyna. Historia, jak ich wiele, ale jakoś tak złapało za serce spotkać rodaka w La Boca(e).

Na koniec parę słów o muzeum (zdjecie). Nie, nie parę. Jedno. Nie warto!

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł