Droga autobusem i tym razem jest przecudowna widokowo. Podobnie jak wczoraj w drodze do Queenstown tak i dzisiaj Góry z prawej, góry z lewej, czasem błękitne jezioro, niekiedy srebrzysta, odbijająca słoneczne promienie rzeka. I tak nie wiedzieć kiedy mija kilka godzin i zatrzymujemy się w malutkim Te Anau. Dosłownie malutkie bowiem mieszka tu zaledwie 2000 ludzi. Mimo to ruch w niewielkim centrum spory. Te Ana-au (tak wygląda poprawna pisownia w języku Maori i znaczy tyle co jaskinie rwącej wody) leży dokładnie na granicy Parku Narodowego Fiordland i pewnie stąd taka jego popularność wśród turystów chętnych trackingom po skalnych grzbietach. Idąc w kierunku hostelu położonego bezpośrednio przy jeziorze o tej samej nazwie co miasto lub dokładniej miasto zostało nazwane tak jak jezioro (które było tu pewnie znacznie wcześniej), nie obijam się wprawdzie jak w wielkim mieście o przechodniów i nie przeciskam między gęsto rozstawionymi kafejkami, ale i daje się odczuć, że spory jak na tak małą miejscowość zgiełk.

Szczęściem hostel oddalony jest tylko 2 km od przystanku i im bliżej do niego, a dalej od miasta tym zgiełk i ruch mniejszy, aż w końcu jestem na ulicy zupełnie sam, bardzo się tym faktem ciesząc. Nareszcie mogę odetchnąć od  queenstownowskiego zamieszania. Tego zamieszania. Z innym zamieszaniem, które z kilku powodów plącze mi od paru dni myśli, muszę poradzić sobie w inny sposób. Ale to za chwilę. Najpierw załatwiam formalności w hostelu, potem szukam przydzielonego mi w 6 osobowej sali łóżka, zrzucam plecak i w przestronnej dobrze wyposażonej kuchni gotuję kawę i coś na ząb. Myśli automatycznie zaczynają rozjaśniać się same. Na przeciw mojego nowego miejsca zamieszkania mam centrum informacji turystycznej i zaraz obok nad jeziorem, szeroką piaszczystą, pustą plażę. Wygląda na to, że mam wszystko co potrzeba do porządkowania umysłu.

Pytacie – skąd te zawirowania w mojej głowie? Otóż chciałbym jeszcze w Nowej Zelandii zobaczyć kilka rzeczy i pewne czynniki mi to bardzo utrudniają. Po pierwsze – czas. Brak czasu to pewnie najgorsza rzecz, jaka doskwiera podróżnikowi w trakcie zwiedzania świata. Z utęsknieniem wspominam czasy w Ameryce Południowej kiedy to niczym nie ponaglany mogłem pozwolić sobie na kilkutygodniowe postoje w miejscach, które mi się podobały. Teraz jako, że Nowa Zelandia nie jest przyjazna długim podróżom, bo raz, że bardzo drogo, dwa, że przy wjeździe trzeba się wykazać posiadaniem biletu wyjazdowego, co powoduje, że trzeba jasno określić czas pobytu, nie mam takiego komfortu. No i właśnie powoli mi się ten czas kończy. Za tydzień wylatuję do Australii, a tu jeszcze tyle fajnych miejsc do zwiedzenia. Po drugie – pogoda. Na nią wiadomo nie mam wpływu, ale niejako wiąże się to z punktem pierwszym. Przy nieograniczonym czasie zawsze można posiedzieć i przeczekać. Teraz tej możliwości nie mam, a pogoda psuje się i psuje i nie ma widoków na poprawę. Jedynie 3 lutego, czyli za cztery dni robi się tak zwane pogodowe okienko. Poza tym deszcz i zimno. Tak więc do czasu, którego mam mało i do pogody, na którą nie mam wpływu muszę dopasować swoje zachcianki, których jest wiele. OK – idę na plażę i zaczynam od sortowania zachcianek. Odrzucam Milford Track, Kepler Track, Hollyford Track, kilka zorganizowanych wycieczek i w końcu pozostaję przy dwóch, z których zrezygnować nie sposób: wycieczka statkiem między fiordami w Milford Sound i piesza wędrówka przez góry Routeburn Track. Teraz muszę tylko połapać to czasowo, dopasować do pogody i będzie spokój. W tym pewnie pomogą mi w punkcie informacji turystycznej. No i masz Ci los – już myślałem że prawie prawie wszystko sobie poukładałem, a tu wyskakuje nowy problem. W schroniskach na szlaku Routeburn brak miejsc !!! Znaczy się nie we wszystkich, ale w tych najważniejszych. Trasa liczy sobie 32 km długości, schroniska po drodze są cztery: pierwszy po 4 km, następny po 8, potem po 10  i ostatni po 6. Jedyne wolne miejsca zostały w pierwszym i ostatnim. Co do pogody to jutro niebo ma być zachmurzone z przelotnymi opadami, pojutrze wiatr, deszcz, śnieg i temperatura w górach około zera (cały szlak Routeburn ze względów bezpieczeństwa będzie zamknięty), za dwa dni lekka poprawa, za trzy dni słonecznie i ciepło i następnego dnia, czyli 4 lutego znowu chmury, przelotne deszcze i tak dalej. Wobec powyższego decyduję:  jutro wykupuję wycieczkę statkiem, pojutrze będę leżał pod kołdrą i nic nie robił co bardzo lubię robić, a drugiego, trzeciego i czwartego lutego przemierzę górskie przełęcze tam i z powrotem. Rezerwuję w pierwszym schronisku dwa noclegi i czuję ulgę słysząc jak rozwiązują się zasupłane myśli. Zamieszanie w głowie ustało. Zamieszania na plaży nad cudownym, dodatkowo oświetlonym tęczą (pochmurne niebo i lekki deszcz też mają swój urok) jeziorem Te Anau nie ma, jest zatem czas na relaks i odpoczynek w bardzo eleganckim zakątku świata, jakim jest Fiordland na dalekim południu, południowej wyspy Nowej Zelandii.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł