Autobus, pomimo że jesteśmy w Ameryce Południowej, odjeżdża punktualnie. Plecak w luku bagażowym, ja przy oknie, obok mnie na siedzeniu prawdziwa indianka z małym kapelusikiem na głowie, a przede mną nispełna 300 km ruchem spiralnym przez Kordyliery. Już po parunastu kilometrach zaczynają się widoki zapierające dech w piersiach. Wulkany, przelecze, kilkusetmetrowe przepasci i ciągle serpentyny wznoszące autobus na ponad 4000 m robią wrażenie. Granica między Chile i Boliwią trochę przypomina naszą starą granice polsko-niemiecką. Nie, nie z wyglądu, a z jakości odprawy. Wszyscy pasażerowie opuszczają ze swoim bagażem autobus. Celnicy z psem przeszukują bagażniki, a następnie puszczają psa, żeby pobiegał po bagażach. Po psiej kontroli przechodzimy do komory celnej, gdzie każdy bagaż przejeżdża po taśmie i dalej już z prześwietlonym bagażem stajemy w kolejce do okienka kontroli paszportowej. Stempel wyjazdu z Chile, stempel wjazdu do Boliwii i buenvenido Boliwia. Stachura nie miał racji – droga wcale nie była prosta, ale niech tam – wiosna, lato, jesień, zima, nic mi się nie przypomina.
Wsiadamy do autobusu i dalej już bez nieskończonych zakrętów suniemy w kierunku La Paz. Dwa czy trzy razy zatrzymujemy się w małych miasteczkach, lub konkretniej rzecz ujmując w nieregularnych skupiskach w większości niewykończonych domów z jedną szeroką ale nieasfaltową drogą, wzdłuż której rozciąga się wielki bazar. Każdy handluje czym, gdzie i jak może. Oprócz La Paz tak wygladają wszystkie miasta w Boliwii. Około siódmjej wieczorem dojeżdżamy do La Paz. Droga powrotna już mnie tak nie zaskakuje widokami, ale przeżycie dużo bardziej ekstremalne, gdyż tym razem mam miejsce również przy oknie i również z prawej strony co oznacza, że tym razem przepaście, urwiska itp są po mojej stronie. Uff. Kierowca jak to kierowca pewnie się spieszy (z doświadczenia pamiętam, że wszyscy kierowcy zawsze się spieszą, by móc po pracy wypić piwko), a ja z przerażeniem przyglądam się temu co za oknem. Piękne i straszne jednocześnie. Szczęście, że w czasie postoju na granicy skorzystałem z toalety. Każdemu, kto tę trase będzie pokonywał publicznym autobusem, też to radzę.