Dobra, nadrabiam straty 🙂
Urugwaj.
Ojej, kiedy to było! Już się tyle nowych rzeczy od tego czasu podziało. Czas (mimo, że mam go bardzo dużo) bardzo szybko ucieka. Kolejna nauka z podróży dookoła świata: Szanujmy sobie czas, bo szybko mija.
No dobra, do rzeczy, czyli do cosy (cosa po hiszpańsku rzecz).

Długo się z Piotrkiem zastanawialiśmy nad wycieczką do Urugwaju. Samochodem czy statkiem? Do Montevideo czy do Coloni? Czy tu i tu? Na jeden czy na dwa dni? Piotrek przyleciał tylko na tydzień, a w Buenos Aires jest tyle ciekawych rzeczy. No i znowu ten czas! Dobra – postanawiamy na jeden dzień statkiem do Coloni. Odetchniemy trochę od wrzawy milionowej metropolii.
Wodolot mamy o ósmej rano, a więc wcześnie pobudka, kawa. papieros (ja – Piotrek nie pali) i taksówką do portu. Odprawa paszportowo-celna jak w Unii zupełnie bezproblemowa, aczkolwiek paszport należy posiadać. Po godzinie (czyli dwóch, bo jest przesuniecie czasowe) lądujemy w Urugwaju, w Coloni – starej po-portugalskiej mieścinie.
Dzisiaj to wybitnie turystyczna miejscowość z pięknym rynkiem, starym kościołem, resztkami murów obronnych, latarnią morską i dziesiątkami knajp, knajpeczek, restauracji, sklepików z pamiątkami etc etc. Dla turystów raj. Przede wszystkim jest tu cicho i spokojnie. Po miesiącu mieszkania w Buenos Aires, to prawdziwy relaks.
Zwiedzamy wszystko po kolei, obspacerowywujemy (hihi, a Niemcy się chwalą długimi słowami. Też takie mamy.) całe miasto, wcinamy pierwszorzędny obiad i uradowani z krótkiego pobytu za granicą – pieczątka w paszporcie jest – wracamy do Argetyny. Tym razem czas się przestawia tak, że wsiadamy i wysiadamy o tej samej godzinie. Bienvenido Buenos.

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł