Siedzę w autobusie jadącym do Copacabany, miasta nad jeziorem Titicaca. Przede mną około 160 km andyjskim płaskowyżem cały czas powyżej 3.000 m.n.p.m..
Autobus nowoczesny, wygodny, nie taki jak jeszcze niedawno opisywali w swoich książkach podróżnicy po Boliwii. Nie ma pakónków pod nogami, ani zwierząt nad głową. Nie ma ściśniętych ludzi w środku i tych z tańszymi biletami na dachu. Nie ma rozpadającej się karoserii, połamanych siedzeń i jęku wyeksplatowanego silnika. Nic z tych rzeczy. Jadę sobie komfortowo przy oknie i spoglądam na mijający za szybą świat. A jest na co patrzeć. To jakieś majaczące na horyzoncie ośnieżone szczyty wulkanów, to jakieś pofałdowane wzgórza, to znowu skrzące się w słońcu jeziora, no i co jakiś czas małe wioski z całym swoim sielskim krajobrazem. Domy pokryte strzechą, wokół których pasą się luzem osły, kozy, świnie i czasami jakaś wychudzona krowa, a przy zagrodzie krzatają się rdzenni indianie w swych przekolorowych strojach. Z wrażenia przyklejam nos do szyby i chłonę ten świat za nią. Świat znany mi do tej pory jedynie z książek lub opowiadan. Świat, który w dalszym ciągu trudno mi w to uwierzyć, stał się i moim udziałem. Tak zapatrzony, zadumany i rozmarzony nagle przecieram oczy, bo nie wiem, czy to jawa czy sen. Za szybą w tym innym świecie tańczą jakieś kolorowe postacie. Kobiety w różnokolorowych strojach tańczą, wymachując wachlarzami, mężczyźni przygrywają do tańca na przeróżnych, pewnie własnoręcznie zrobionych instrumentach. Robi się nagle bardzo kolorowo, bardzo głośno i bardzo wesoło. W takie plasy i tany wpadamy za każdym razem, gdy przychodzi przejeżdżać nam przez większą wioskę lub mniejsze miasteczko. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, a dzisiaj, pisząc ten tekst, już wiem – to wam powiem. Otóż 5-go i 6-go sierpnia obchodzone jest świeto Matki Boskiej Copacabańskiej (Fiesta de la Virgen de Copacabana). Dowiedziałem sie o tym naturalnie w Copacabanie, do której zmierzam, a mozecie sobie wyobrazić, co tam się działo. No ale nie uprzedzajmy faktów. Na razie jeszcze jadę z nosem przyklejonym do szyby, za którą już od pewnego momentu wyłaniają się pierwsze zatoczki jeziora Titicaca. Za chwilę czeka nas przeprawa promem-tratwą przez jedną z takich zatok na drugi brzeg, na którym uniesionymi w góre rękami wita nas olbrzymi posąg inkawskiego wodza. Po przeprawie jedziemy jeszcze około pół godziny wzdłuż brzegów jeziora, by w końcu po trwającej prawie cztery godziny podróży z La Paz dotrzeć do Copacabany.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł