Nie tylko to co przeczytałem w przewodniku, ale przede wszystkim krótki poranny spacer do sklepu po bułki i wodę, a przy okazji rzut oka na miasto i na rysujące się w tle zarysy wulkanu Mombacho, utwierdzają mnie w przekonaniu, że parking przy kościele zajmę dłużej niż jeden dzień. Czym prędzej z zakupami wracam do auta, przyrządzam szybkie, ale smaczne śniadanie i czym prędzej wyruszam do miasta. Chcę zdążyć ujrzeć jego kolorową, kolonialną zabudowę ubarwioną dodatkowo kolorami wschodzącego słońca. To co widzę, po raz kolejny na tym kontynencie, wprawia mnie w taki zachwyt, że w myślach dopisuję Granadę na listę najpiękniejszych ze zwiedzanych miast. Jako że nie jest bardzo duża, nie zabiera mi sporo czasu obejście jej dookoła, uliczkami jak na szachownicy w prawo i w lewo. Przy okazji znajduję tak uwielbiany przeze mnie w tym rejonie świata targ. Oprócz tego, że można kupić tu wszystko, a wkoło aż kręci się od zapachów i kolorów, to jeszcze można się wtopić w masę ludzi i przynajmniej przez chwilę poczuć się jak rdzenny mieszkaniec tej ziemi. Bardzo lubię te uczucie i jeżeli mam tylko taką okazję to zawsze z niej korzystam. Potem, jako że miasto leży nad olbrzymim jeziorem Nikaragua, droga prowadzi do małej przystani. Kiedyś była pewnie okazałym portem. Z nad jeziora już tylko parę kroków do muzeum San Francisko. No tak – muzea widać są dla turystów, którzy lubią długo spać, a nie dla podróżników, którzy wstają i kładą się spać wraz ze słońcem. Jeszcze zamknięte. W takim razie z punktu A przechodzę do punktu B, czyli rozglądam się za galeriami i stoiskami z artystycznym rękodziełem. Granada jest bowiem w regionie Masaya centralnym miejscem handlu sztuką. Przepiękne te ich wyroby. Galerii mnóstwo, stoisk jeszcze więcej. Mało brakuje, a zauroczony tymi cackami zapomniałbym o muzeum. Już otwarte. Nie jest zbyt bogate, ale można się dowiedzieć trochę i o życiu Indian z czasów przedkolumbijskich, trochę o pierwszych białych mieszkańcach, którzy założyli Granadę, jako pierwsze, czyli najstarsze miasto Nikaragui w roku 1524 (dwa lata wcześniej niż moje Tarnowskie Góry) i o ich kłopotach z piratami i wulkanami. Z wulkanami to zrozumiałe, ale skoro Granada nie leży nad morzem to dlaczego z piratami? Ano dlatego, że poprzez jezioro Nikaragua i rzekę San Juan ma połączenie z Morzem Karaibskim i w tamtych czasach była ważnym punktem handlowym, a co za tym idzie dość szybko się bogaciła. Trzy razy została złupiona przez piratów i kilka razy przez wulkan. Notabene wulkan będąc wulkanem czynnym straszy po dziś dzień złowieszczym pomrukiwaniem. Piraci już nie.
Wieczorem, gdy po całodziennym spacerze wracam do auta, przyglądam się mu ukradkiem. Otulony białą chmurką, lekko zaróżowiony blaskiem zachodzącego słońca, zdaje się zapraszać na jutrzejszą wędrówkę na swój szczyt. Po nieudanych próbach w Panamie i Kostaryce, może w końcu tu mi się poszczęści? Z takim pytaniem zasypiam i za takim pytaniem się budzę.
Wiem, że szczęściu trzeba dopomóc, przeto nie marudzę tylko jak najszybciej jem śniadanie, podjeżdżam samochodem do ostatniego parkingu w rezerwacie (Reserva Natural Volcan Mombacho), zakładam buty, biorę kije i wyruszam. 1.345 m.n.p.m to nie jest wysokość, której należy się obawiać, ale jako że droga prowadzi non-stop bardzo stromo pod górę to wcale nie jest tak łatwo. Na którymś zdjęciu pokazuję makietę wulkanu. Dochodzi się do tych dwóch kraterów na górze, to pewnie możecie sobie wyobrazić, że troszkę się spociłem. Stęskniony tego niesamowitego uczucia, jakie się ma stojąc totalnie zmęczonym na szczycie góry, po czterech godzinach wędrówki mam to co chciałem. Wysoki puls, nierówny oddech i cudowne, wynagradzające każdy trud, widoki. Przepiękna Granada u mych stóp, pod nią jezioro Nikaragua, a w dali kolejne buchające parą wulkany. Takich widoków nie da się opisać. Takie widoki trzeba przeżyć samemu. Są miejsca gdzie trzeba po prostu – być! Być i patrzeć samemu by nie popełnić błędu jak ten chłopak z powieści bodajże Mrożka, który chcąc wiedzieć jak wygląda żyrafa pytał swoich wujków, a nie pomyślał by pójść do ZOO. Czasem trzeba iść do ZOO, albo wejść na górę by czegoś się dowiedzieć. Zajęty rozmyślaniami o nieopisanej urodzie natury schodzę do samochodu, wracam na moje strzeżone przez opatrzność miejsce pod kościołem i pewnie parę dni tu jeszcze zostanę.