W porcie, do którego przywiózł nas mikrobus, od wczesnych godzin rannych panuje wielkie ożywienie. Z tego miejsca odpływają bowiem stateczki do odległych o dwie godziny drogi Wysp Ballestas, z koloniami pingwinów, lwów morskich i dziesiątków gatunków ptactwa. Z powodu tak bogatej fauny zwane są czasami te wysepki małymi Galapagos.
Zanim się zaokrętujemy, musimy odczekać swoje w kolejce po bilety, bo chętnych do zobaczenia wysp jest mnóstwo. Ciekawe jak długo trzeba czekać w kolejce w pełni sezonu? Z powodu wysokich fal, które zaczynają bić o brzeg w godzinach popołudniowych, wycieczki oferowane są tylko rano. Naturalnie okoliczni mieszkańcy skwapliwie wykorzystują nagromadzenie się tak wielkiej liczby turystów w jednym miejscu i jednym czasie. Handel pamiątkami, napojami, szybkim jedzeniem kwitnie w najlepsze. Do tego ktoś gra, ktoś śpiewa, ktoś tańczy, a nawet jest tresowany pelikan, chętnie pozujący do zdjęcia.

Mija godzina i nasz statek podpływa pod molo, a za parę minut kapitan woła – cumy rzuć i zaczynamy w fale pruć. Zanim dopływamy do wysp, mijamy paręnaście rosyjskich wraków z czasów zimnej wojny, a wśród nich statek muzeum, na którym w 1809 roku podpisany został akt niepodległości Peru.

Gdy za chwilę wyłaniają się przed nami, najpierw malutkie, a potem większe wyspy, wszyscy bez wyjątku wyciągają aparaty fotograficzne i pstryk, pstryk, pstryk. Niebywałe zjawisko, które trudno opisać, ale mam nadzieję, że parę zamieszczonych zdjęć przybliży skalę nieprzeciętnej piękności natury wyłonionej przed nami pośród wód Pacyfiku. Komuś, kogo dziwi co robią pingwiny, lwy morskie lub ptaki, których należałoby się spodziewać gdzieś w pobliżu koła polarnego, a nie 1500 km na południe od równika, spieszę wyjaśnić ten fenomen. Dzieje się tak za sprawą zimnego (14 -16 st. C) prądu oceanicznego, zwanego prądem Humboldta, który umożliwia życie tej grupie zwierząt w tym rejonie świata.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł