Po powrocie z z wyprawy morskiej wybieramy się dalej na wyprawę pustynną. Tym razem przed nami Park Narodowy Paracas. Jako że nie wszyscy z naszej grupy jadą dalej, trochę się miesza i zostaję przydzielony do nowej grupy i nowego przewodnika o imieniu Jezus.

Pierwszy postój przy muzeum obrazującym historię zamieszkałych tu ludów, należących do tzw. kultury Paracas, a odkrytej dopiero w roku 1925. Twierdzi się, że kultura Paracas rozwijała się na tym pustynnym obszarze przez równo 1000 lat – od 1200 do 200 p.Ch.

Obok muzeum przez piaski i kamienie prowadzi ścieżka w kierunku niewielkiego jeziorka, nad którym osiedliły się różowe flamingi. Pstryk zdjęcie i jedziemy dalej. Takie zbiorowe eskapady mają tę wadę, że ciągle trzeba się spieszyć. Krótki postój, zdjęcie i dalej. Po japońsku. Dlatego lubię zwiedzać i podróżować sam. Wtedy mam na wszystko czas. No cóż, ale nie zawsze się da, a więc bez marudzenia wsiadam do auta i mkniemy przez pustynie do następnego punktu widokowego. Przerwa, wysiadamy, pstryk zdjęcie i jedziemy dalej do następnego punktu. Mam pisać co było na następnym punkcie widokowym? Nie muszę – wszystko jasne. OK.

W końcu dojeżdżamy do playa roja (czerwonej plaży) i tu mamy czasu a czasu. Można popływać w oceanie – woda zimna, bo…? Bo prąd Humboldta, ale jako że powietrze nagrzane jest dobrze powyżej 40-tu stopni przeto zanurzenie się w takiej zimnej wodzie to sama przyjemność. Kąpię się i ja.

Nasz przewodnik Jezus zaprasza wszystkich do knajpki ustawionej przy samej plaży na skałach wystających z wody, na kieliszek tradycyjnego peruwiańskiego pisco sour. Nie dam się dwa razy namawiać. Jak powiadał mistrz Zagłoba „tylko głupi odmawia, gdy mądry prosi”, a Jezus wydaje się być i mądry i przyjemny. Siadam sobie w cieniu pod palmą z kieliszkiem pisco, przyglądam się bujającym na morskich falach rybackim stateczkom i ledwie dokańczam pierwszy kieliszek, a już Jezus serwuje następny. W cenę wycieczki był wkalkulowany poczęstunek, ale dwa? Fajnie. Kończę drugie pisco i chętnie napiłbym się wody, bo gorąc nieziemski, ale gdzie tam, zamiast wody Jezus przynosi trzecie pisco. Spoglądam na innych uczestników grupy. Nie dostali nawet drugiego. Bo ja wiem dlaczego? Może jako Polak wzbudzam taką samą ciekawość swoją osobą w Peru jak Peruwiańczyk w Polsce. Nie wiem. Wiem, że zamiast wody było jeszcze czwarte pisco, a kutry rybackie zaczynały coraz bardziej się bujać. Na szczęście Jezus w końcu jakoś mnie zrozumiał i zamiast piątego dostałem wodę, za którą musiałem już zapłacić.

Pisco to alkohol z zielonych winogron. Na jego bazie robi się uważany za narodowy koktajl tzw. Pisco Sour, czyli pisco z sokiem z limonek, białkiem z kurzego jaja, cukrem i likierem z angostury. Pycha!

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł