Mówi się, a i czasem pisze i czyta, że Tranz Alpine lub inaczej Kiwi Rail, czyli żelazna droga łącząca Pacyfik na wschodzie z Morzem Tasmańskim na zachodzie, czy jak kto woli wschodnie Christchurch z zachodnim Greymouth, to najpiękniejsza trasa kolejowa na świecie. Skoro tak się mówi, to dlaczego by w to nie wierzyć? Dziwi mnie tylko, że za każdym razem, gdy korzystam z tego rodzaju transportu słyszę to samo. W Amerykach kolej nie była zbyt rozpowszechniona (poza USA), ale mimo to dwa razy zdarzyło mi się podróżować w wagonie, za każdym razem sądząc, że oto jadę najpiękniejszą kolejową trasą świata. Tak przynajmniej każdorazowo głosiły reklamy. Pierwszy raz tą najładniejszą trasą na świecie miała być linia w Panamie wzdłuż Kanału Panamskiego od Pacyfiku do Atlantyku. Drugi raz w Meksyku El Chape przez Copper Canyon w Chihuahua, też był okrzyknięty najpiękniejszym żelaznym traktem świata. Obie te trasy niewątpliwie były wspaniałe, ale każda zupełnie inna i trudno oceniać, która piękniejsza. W ogóle nie jestem zwolennikiem tego rodzaju rankingów i szczerze mówiąc za każdym razem mam problem z odpowiedzią na pytanie – gdzie jest najpiękniej, czy co jest najładniejsze? Często są to sprawy nieporównywalne. Jak na przykład ocenić i porównać tropikalną urodę Machu Picchu z surowym pięknem Perito Moreno lub płaski leśny krajobraz wokół panamskiego kanału ze skalnymi wąwozami miedziowego kanionu? Nie da się i już. Przyporządkowywanie jednemu czy drugiemu takiego czy innego numerka na jakiejkolwiek liście jest moim zdaniem zupełnie bez sensu. Myślę, że tym razem również nie pojadę najpiękniejszą drogą na świecie, ale z pewnością jedną z najpiękniejszych – przynajmniej taką mam nadzieję i to mnie zupełnie satysfakcjonuje.
Ósma rano gwizd i pociąg rusza. Najpierw powoli jak żółw, ociężale ruszyła maszyna po szynach … by dosłownie jak w wierszu Tuwima przyspieszyć i gnać przez góry, tunele, mosty by gdzieś tam zdążyć na czas. Dla mnie czas akurat tu i teraz nie jest czymś ważnym. Dużo ważniejsze jest przypatrywać się temu co za oknem, by nie uronić nic z faktycznie cudownych górzystych krajobrazów. Przy tym wszystkim cały czas pamiętam co mówił Rob, Indianin Navaho, oprowadzający nas po Antylope Canyon w USA, – Pamiętajcie – mówił, by patrzeć też za siebie, bo patrząc tylko w przód widzicie tylko połowę. No to patrze i w przód i do tyłu, ale będąc w pociągu to rozglądając się w ten sposób też widzę tylko połowę. Chcąc nie chcąc nie mogę równocześnie stać przy prawym i lewym oknie. A widoki i z tej i z tej strony równie piękne. Muszę zatem nie tylko kręcić głową w tył i przód, ale jeszcze przechodzić od okna do okna, a że w wagonie nie jestem sam i wszystkim przyświeca ten sam cel: zobaczenia jak najwięcej, przeto czasami robi się trochę zamieszania. Najwięcej zamieszania robią najmniejsi Japończycy bo raz, że jest ich najwięcej, a dwa – mają największe aparaty fotograficzne. Jakoś sobie jednak z tym radzimy i przepuszczając się nawzajem od okno do okna, każdy ma możliwość zrobienia kilku fantastycznych fotek. Zamieszanie i tłok jest tylko w specjalnym wagonie, w którym dla lepszej jakości zdjęć z okien usunięto szyby. W innych wagonach z miejscami siedzącymi nikt nikomu nie przeszkadza i spokojnie można rozglądać się na wszystkie strony. Wolę taką formę i tylko od czasu do czasu przeciskam się do „zdjęciowego wagonu”, a parę ustrzelonych tam zdjęć zamieszczam poniżej, by jak zwykle chociaż w nikłym stopniu, przybliżyć to o czym piszę.
Sami przyznacie, że abstrahując od tego czy najpiękniejsza, czy tylko jedna z najpiękniejszych, ale podróż przez nowozelandzkie Alpy na pewno jest wspaniałym przeżyciem. Mało jest pewnie takich miejsc, gdzie w ciągu 4,5 godziny jazdy zobaczyć można tyle cudownych krajobrazów. Błękitne rzeki, seledynowe jeziora, zielone lasy i łąki, a nad tym wszystkim skaliste góry i ich szczyty czasem okryte śnieżnym puchem, a czasem znikające w lekkich białych obłokach. Wzroku oderwać nie sposób.
Im bliżej Grymouth tym coraz częściej białe lekkie obłoki zamieniają się w ciemne, ciężkie chmury i chyba pogoda na zachodniej stronie wyspy, przynajmniej w pierwszych dniach, nie będzie moim kompanem do pieszych wędrówek. Zobaczymy. O tym i pewnie o innych rzeczach wspomnę z pewnością w następnych relacjach, bo tymczasem pociąg z piskiem kół hamuje na malutkiej stacji Greymouth, w niewielkim miasteczku, ale za to przy ujściu wielkiej rzeki Grey.
good luck. Jestdobrze jak jest. Es ist wunderbar so wie es ist. Go ahead boy.
przez chwilę pomyślałam, że na zdjęciu dziewczyny z aparatem jestem ja!
szkoda, że nie 😉
No szkoda, szkoda. W takim razie – …wsiadz do pociagu….:-)