Granicę między Panamą i Kostaryką przejeżdżam niespodziewanie szybko i bezproblemowo. Stempel, karta samochodowa (bez oglądania samochodu), opłata za wjazd, ubezpieczenie i hop jestem w drugim państwie Ameryki Północnej. Po przekroczeniu granicy wiele się nie zmienia. Panamerikana w dalszym ciągu wije się szerokim, gładkim asfaltem miedzy bujną tropikalną roślinnością. Dzikie zwierzęta typu: ostronosy, małpy, lisy, węże przebiegają lub przepełzają (niektóre nie dobiegają do celu o czym świadczą krwawe ślady na poboczach i stada padlinożernego ptactwa) przez ulicę, wymuszając na mnie wzmożoną uwagę i stosunkowo wolną jazdę. Pogoda również w dalszym ciągu nie rozpieszcza, wylewając na mnie co jakiś czas strugi tropikalnego deszczu, jeszcze bardziej zwalnia tempo jazdy. Nie stanowi to jednak większego problemu. Nie mam się dokąd spieszyć. Za dziesięć dni przylatuje do San Jose moja siostra, zatem mam sporo czasu by znaleźć jakieś przytulne pole namiotowe i przygotować sie do godnego jej powitania. Myślę, że najsympatyczniej byłoby zaaranżować nasz biwak, a zarazem bazę wypadową gdzieś przy plaży nad oceanem, jednocześnie niezbyt daleko od San Jose. Jadę przeto wzdłuż linii brzegowej od czasu do czasu zatrzymując się w poszukiwaniu fajnego miejsca na postój. Nie znajduję nic zadawalającego. Są wprawdzie szerokie plaże, ale bez strzeżonych campingów lub luksusowe hotele z basenami z możliwością postawienia samochodu, ale za bajońskie, nie do zaakceptowania pieniądze. Parę dni, parę cudnych wschodów i jeszcze piękniejszych zachodów słońca, śpiąc na parkingach lub stacjach benzynowych, przemierzam kostarykańskie wybrzeże aż dojeżdżam do Jaco (100 km od San Jose). Tu znajduję to czego szukałem. Przy samej plaży, tanie, strzeżone pole namiotowe. Jest dobrze – wyrokuję i dobiwszy krakowskim targiem ceny, rozstawiam swój majdan. Wieczorny spacer plażą upewnia mnie, że dobrze wybrałem i że siostrze też będzie się podobać.
Lucynę – moją siostrę, odbieram o umówionej porze z lotniska w San Jose. Przyjeżdżamy razem do Jaco i wspólnie układamy plan trzytygodniowej włóczęgi po kostarykańskich plażach, górach i tropikalnych lasach. Czy nam to wypaliło, czy się podobało co i jak przeżyliśmy o tym siostra napisze już sama. Oddaję jej pióro, to znaczy klawiaturę – jesteśmy wszak w XXI wieku i sam jestem ciekaw jej wrażeń.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł