[Asia]

W KL byłam już kilka lat wcześniej, ale nie zapamiętałam nic prócz wież Petronas Twins i rybek obgryzających moje pięty (robiły mi peeling) na targowisku. Wtedy byłam tu przejazdem, w drodze do Wietnamu. Dziś w pewnym sensie też przejazdem (to ostatni przystanek przed powrotem na Bali), ale zostajemy aż 3 dni – wystarczająco dużo żeby uzupełnić wrażenia i wiedzę o tym zakątku świata.
Program zwiedzania konsultuję z Witkiem, bo był tu tydzień wcześniej i część atrakcji już zna więc trzeba wybrać miejsca, które i dla niego i dla mnie będą ciekawe. Pierwszego dnia Witek zabiera mnie tam, gdzie wprawdzie już był, ale twierdzi, że chętnie zobaczy ponownie – to dżungla w sercu miasta! Są drzewa, wiele gatunków, pomiędzy nimi wiszące na linach mosty, wieże widokowe, drabinki. Rzeczywiście trudno uwierzyć, że jesteśmy w samym centrum metropolii. Przechadzamy się tu i tam, oglądamy z wysokości drewnianych wież zachód słońca i nim docieramy do bramy wyjściowej okazuje się, że jest już zamknięta! Szukamy sposobu żeby wydostać się na zewnątrz – może jakaś dziura w płocie, niższe ogrodzenie, łatwa do sforsowania przeszkoda? Siłujemy się z kłódką… Nic z tego. Na szczęście na pomoc przybywa odsiecz – widocznie mają tu kamery – strażnik z kluczem. Jesteśmy uratowani ;). Robi się całkiem ciemno, a my wędrujemy dalej, w kierunki Petronas Towers – wizytówki miasta. Ostatnio byłam tu tylko za dnia. Jest fajnie. Zadzieramy w górę głowy, by sięgnąć wzorkiem czubków wież, później opuszczamy je w dół, bo na dole zaczyna się pokaz tańczących i mieniących się kolorami tęczy fontann. I to tyle atrakcji pierwszego dnia, jak dla mnie, wystarczająco.

Na kolejny dzień zaplanowaliśmy Pałac Królewski i Muzeum Sztuki. Zaczynamy od Muzeum Sztuki (Bank Negara Malaysia Museum and Art Gallery). Dojeżdżamy metrem i pozostaje nam kawałek spacerem. Spacer jak to spacer po dużym mieście, w temp. 40 stopni, nic specjalnie przyjemnego. Trudniejsze jednak okazuje się przejście na drugą stronę ulicy. Wokół siebie mamy pajęczynę dróg szybkiego ruchu, estakady i inne zawijasy, normalnie nie ma jak się przedostać tam, gdzie chcemy. Witek kilka razy zatrzymuje ruch i przeciąga mnie na drugą stronę. Innego wyjścia nie ma, może miejską komunikacją jakoś by się dało, ale spacerem? KL to nie miasto dla spacerowiczów, a przynajmniej nie wystarczy mieć w nogach, trzeba mieć jeszcze tupet by dotrzeć do celu. Muzeum zbudowane jest na planie koła i po takim planie się poruszamy przez kolejne 2-3 godz. Wystawy arcyciekawe. Malarstwo współczesne, rzeźba, grafika (odnajdujemy nawet kilka prac grafików z Polski). Szczególnie podoba mi się kolekcja obrazów tajskiego artysty Natee Utarit „Optimism is Ridiculous.” (https://www.youtube.com/watch?v=d11iUvWMHIo).

Do drugiego planowanego na dziś miejsca docieramy nie bez trudności. Pałac, podobnie jak wcześniej muzeum, otoczony jest arterią ulic, przez które przeprawa wydaje się niemożliwa. Brak przejścia dla pieszych, pędzące samochody i kilka pasów szerokości – przejście „na gapę” tylko dla ludzi o silnych nerwach. Witek ma jak widać silne, bo znowu przeciąga mnie na drugą stronę. A po drugiej stronie ogrodzenie pałacu, które obchodzimy, nie znajdując odpowiedniego wejścia. Prawie zrezygnowani docieramy do metra, a tam prawdziwy cud, ktoś podpowiada nam, że wąska zarośnięta dróżka w górę, doprowadzi nas do celu. Mówił prawdę! Pałac Królewski to całkiem ciekawy obiekt do zwiedzania. Jeszcze w latach 50. mieszkała tu para królewska, a teraz można się przechadzać po pokojach, salonach, bibliotekach, a nawet luksusowych łazienkach, których używała. Tymczasem na dworze rozpętało się istne piekło. Grzmi, wali i błyska tak blisko nas (jesteśmy już przed pałacem), że naprawdę mam stracha. Witek natomiast w ogóle ;). Zdaje się, że tu już na dobre pora deszczowa, przypominam sobie nazajutrz, kiedy znów pada (nie inaczej jest 3-go dnia), a deszcz przerywa nam zwiedzanie. Pora szukać naszego hostelu i udać się na zasłużony wywczas.

Trzeciego dnia mamy wiele planów i niewiele czasu. Zaczynamy od jaskiń Batu Caves, które Witek widział już wprawdzie wcześniej, ale były na tyle ciekawe, że zaoferował, że będzie moim przewodnikiem. Opis świątyń już jest (kilka postów wstecz), mnie jednak w pamięci utkwił cytat z Bhagawadgity, świętej księgi hinduizmu, wygrawerowany tuż przy wejściu do mniejszej z jaskiń, o naszym miejscu w świecie:

Whatever has happened, has happened for good…
Whatever is happening is also for good…
whatever will happen, shall also be good…
What have you lost that you cry for?
What did you bring, that you have lost?
What did you create that was destroyed?
What you have taken, Has been taken from here…
What you gave has been given here….
What belongs to you today,
belonged to someone yesterday and will be someone else´s tomorrow…
Change is the law of The Universe.

Po jaskiniach stwierdziliśmy zgodnie, że na moment wpadniemy do muzeum tkanin, bo i budynek z zewnątrz prezentował się obiecująco i tematyka ciekawa, i brak opłat. W pół godziny oblecieliśmy dwa piętra, bo do samolotu zostało niewiele czasu. Starczyło tylko na to żeby rzucić okiem na proces powstawania batiku, hafty i bogate zdobienia odzieży wywieszonej w szklanych witrynach. Stanowczo za krótko. Prawie wybiegliśmy na obiad do Hindusa i już biegiem po plecaki, bo było dużo później niż mieliśmy w planie. Na dworcu zrobiło się już całkiem nerwowo ponieważ okazało się, że autobus, którym mieliśmy nadzieję w pół godziny dojechać na lotnisko miał jechać całą godzinę. Po 15 min oczekiwania na odjazd wyskoczyliśmy z niego, oddali bilety i popędzili na ekspresowe metro, którego wcześniej ze względu na koszt (5 x drożej od autobusu) w ogóle nie braliśmy pod uwagę. Metro miało dojechać w 20 min, cóż kiedy właśnie odjechało…. Kolejne za kwadrans. Straciliśmy prawie nadzieję, że zdążymy. Odczekaliśmy swoje, dojechali rzeczywiście w 20 min i rozpoczęli ostatni etap docierania na pokład – żebranie o litość u ludzi żeby przepuścili nas w kolejkach, drugiej, trzeciej. Witek był bardzo przekonywujący więc się udało! Nie chciałabym tego jednak powtarzać, od dziś ruszam na lotnisko 3 godziny przed samolotem :P.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł