Tyle co wylądowałem spowrotem w Peru by kontynuować moją wyprawe „into the world”, a tu jakże przykra niespodzianka. Myślałem, że nie będę miał problemu z przedłużeniem vizy dla mojego samochodu – liczyłem się ewentualnie z pewnymi kosztami pod stołem. Nic z tych rzeczy. Trzy miesiące i ani dnia dłużej. Po obiegnięciu wszystkich odpowiednich urzędów, począwszy od biura emigracyjnego a na urzędzie celnym skończywszy, dowiedziałem się tylko tyle, że nic się nie da zrobić, a karą za ewentualne przekroczenie terminu może być nawet konfiskata samochodu. Trudno darmo, trzeba się będzie trochę wysilić i wyjechać z Peru, by potem ponownie wrócić już z nową wizą. Trochę to trudniej niż było w Argentynie, gdzie prawie cały czas jechałem wzdłuż Chilijskiej granicy i krótki wypad na drugą stronę nie stanowił problemu. No nic to – czas mam, a jeździć lubię. Pytanie tylko Ekwador czy Chile? Tu i tu mam z La Merced około 1.600 km. Po niedługim namyśle decyduję się na Chile, by nie powtarzać tego samego manewru za kolejne trzy miesiące. Pojadę do przygranicznej Arici, którą zdążyłem już dosyć dobrze poznać i w której mam paru przyjaciół. Tam zostawię samochód, wrócę autobusem, poczym za około dwa miesiące połączę pieszą wędrówkę po południowym Peru (Lima, Ica, Pisco, Nasca, Cusco, Punto, Arequipa, Tacna) z odbiorem samochodu.
Jak postanowił tak robi. Z Limy nocnym autobusem dojechałem do Mietka do La Merced, szybciutko ogarnąłem samochód i już następnego dnia ruszam do Arici. Zdawałoby się, że to tylko 1.600 km, ale uważny czytelnik wie już co mnie czeka. Najpierw przeprawa przez 5-tysięczne Ticlo, potem zatłoczona Lima i w końcu pareset kilometrów przez pustynię. Całą trasę bez pośpiechu, bo nie lubię się spieszyć, pokonuję w trzy dni.
Arica wita mnie przedświątecznym nastrojem. Udekorowane choinki i Mikołaje na plaży świadczą dobitnie o tym, że mamy już połowę grudnia. Moi mili gospodarze i oczywiście dzieci, bardzo ucieszeni ponownym spotkaniem, nie odmawiają mojej prośbie pozostawienia na dwa miesiące samochodu. Po dwóch dniach odpoczynku ruszam z powrotem do Peru. Tym razem autobusami z Arici do Tacny, z Tacny do Limy i z Limy do La Merced. Długo, męcząco, ale szczęśliwie – w końcu nikt nigdy nie gwarantował, że into the world nie będzie męczące. Niech se czasem jest.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł