Po powrocie do La Merced wynajmuję od Mietka moje nowe mieszkanko, tzn. pokój z aneksem kuchennym, łazienką i balkonem z fantastycznym widokiem na zakole rzeki i piętrzące się nad nią góry porośnięte tropikalnym lasem. Przez następne parę miesięcy takim widokiem rozpoczynał będę każdy następny dzień.
Kawka z mlekiem w dorzeczu Amazonki – czyż to nie brzmi świetnie?
Jako że zbliżają się święta, na które zapowiedział się również Kuba z rodziną, zaczynamy coś tam powoli do nich przygotowywać. Vanesa, żona Mietka, wędzi w wykopanej w ziemi wędzarni mięso. Ja szatkuję kapustę, którą potem ukisimy i będzie polski bigos. Generalnie nie ma tu tak bardzo znanego w Europie przedświątecznego stresu. Jedynie w sam dzień Wigilii da się odczuć pewne podenerwowanie, ponieważ tradycyjnym peruwiańskim świątecznym jedzeniem jest pieczony prosiak i wszyscy właśnie w tym dniu pieką owe specjały, w piekarniach toteż o dostaniu pieczywa mowy nie ma. Niekiedy dodatkowym elementem wywołującym ból głowy bywa pogoda. Święta Bożego Narodzenia przypadają w porze deszczowej, a pora deszczowa oznacza porę ciągłych, nieustających ulew. Ulew, które powodują, że wezbrane rzeki zabierają drogi, rozwalają mosty i wtedy faktycznie nam Europejczykom może zrodzić się stres. Jak z tym prosiakiem do piekarni dojechać i potem jeszcze stamtąd wrócić? Peruwiańczycy zbytnio się tym nie przejmują – jakoś to będzie.
Kolacja wigilijna zaczyna się tradycyjnie o północy, co dla mnie, niesamowitego śpiocha, stanowi duży problem by w ogóle do niej dotrwać. Jestem dzielny! Dotrwałem.