[Asia] Kolejnym punktem na naszej trasie, a z kalendarza wychodzi, że i jednym z ostatnich przed wylotem na Kubę jest Mahahual. To miejsce pojawia się w naszym planie spontanicznie, również za sprawą Sebastiana. Meksyk słynie z pięknych raf koralowych, ale z jakichś powodów owe rafy nam się do tej pory wymykały. Okazuje się, że w drodze powrotnej mamy ich szansę jeszcze doświadczyć. Wystarczy odwiedzić Mahahual 🙂
Docieramy tam wieczorem, rozbijamy “obóz” pod latarnią morską i zaklinamy pogodę żeby wróciła. Rano pełni nadziei na słońce ruszamy na spacer po okolicy. W nocy nieopodal zacumował ogromny statek pasażerski, który chcemy zobaczyć z bliska. Niestety okazuje się, że brzegiem morza nie da rady do niego dotrzeć. Spacer mimo wszystko bardzo udany! W porannych promieniach wszystko wygląda jak zaczarowane – woda, kamienie, statek. Dajemy się więc oczarować.
Jak zwykle grzebię w tym co morze wyrzuciło na brzeg – jest tutaj taka różnorodność kształtów, kolorów, form. Nazbierałabym tego ile się da i zabrała do domowego „archiwum”, ale nie da się dużo, bo w plecaku musi się zmieścić wszystko. Pogoda znów staje się kapryśna, ale nie odbiera nam jeszcze nadziei na spotkanie z rafą. Przeczekujemy deszcz i nieśmiało ruszamy w kierunku centrum.
Miasto okazuje się być dość popularne (trudno się dziwić) więc mimo barowej pogody przy brzegu i na deptaku jest tłoczno. Na plaży leżakują spragnieni atrakcji i słońca turyści. Między nimi snują się wędrowni sprzedawcy i muzykanci, licząc na zarobek. W wodzie mimo deszczu grupa amatorów snorkowania przygotowuje się do „wyjścia w morze”. Ale i bary nie puste. Do jednego z nich ciągnie nas naganiacz, a dowiadując się, że jesteśmy z Polski podwaja wysiłek reklamując, że w barze pracują nasi rodacy. Zaiste mówił prawdę. Wypiliśmy piwo z parą z Polski – właśnie ukończyli studia, teraz podróżują, a czasem pracują po drodze, zarabiając na kolejne etapy wędrówki.
To i my wędrujemy dalej. Może jutro się wypogodzi? Nic z tego. Biorę maskę i ręcznik i mimo kiepskiej aury idę szukać rafy. Temperatura zniechęca do długich poszukiwań – poddaje się szybko, trzeba będzie jeszcze kiedyś poszukać 🙂
Tuż przed wyjazdem poznajemy właścicieli stojącego obok nas campera. Samochód na niemieckich blachach, jednak po raz kolejny okazuje się, że świat jest mały, a Polacy chętnie podróżują – pan bowiem pochodzi z moich rodzinnych stron. Ale fajnie 🙂