Było jasne, że w planach na ostatnie dni pobytu na Kubie uwzględnimy Fincę Vigia – willę, w której przez ostatnie 20 lat swojego życia mieszkał Ernest Hemingway. Oboje mieliśmy wyobrażenia co do tego miejsca, jednak niesprawdzone, a dokładnie nie poparte wiedzą teoretyczną. Wydawało nam się na przykład, że skoro przy domu stoi kuter rybacki pisarza, to zapewne nie stoi, a jest zacumowany, więc jakaś woda, a najpewniej morze, będzie nam dane zobaczyć przy okazji zwiedzania; morze było o tyle ciekawą perspektywą, że i nim chcieliśmy się koniecznie nacieszyć przed wylotem. Na miejscu mieliśmy niespodziankę – nie było morza, nie było wody, a kuter rzeczywiście stał, ale po kolei.
Skoro świt spakowaliśmy plecaki i złapali podwózkę na skrzyżowanie w kierunku Hawany, żegnając tym samym Cardenas, które było naszym domem przez ostatnie dni. Kilka machnięć i kolejny transport był nasz. Kierowca jechał do Matanzas – nie byliśmy pewni wcześniej czy chcemy się tam zatrzymywać, ale skoro tak zrządził los, postanowiliśmy nie grymasić. Po godzinie byliśmy na miejscu. Matanzas okazało się miastem malowniczym, pięknie położonym, zabytkowym. Starym zwyczajem pokręciliśmy się po rynku, spenetrowali kilka uroczych uliczek, próbowali wejść do katedry Świętego Karola Boromeusza (była zamknięta) aż w końcu natknęliśmy się (po raz trzeci na Kubie!) na znajomych z Wrocławia. Tym razem całą grupę. Wymieniliśmy informacje o mieście, po czym każdy ruszył w inną stronę, licząc, że spotkamy się na zamku. Nie wyszło. Myślę, że któregoś dnia wpadniemy na siebie we Wrocławiu skoro tak łatwo wpadaliśmy na Kubie ;). Kasia, Marcin i reszta ekipy – pozdrawiamy!
Wracając do zamku – Castillo de San Severino (zamek Świętego Seweryna) zbudowany przez Hiszpanów w 1735 roku, zasłynął (złą sławą) z powodu swoich lochów, wykorzystywanych w XVIII wieku do przetrzymywania niewolników przywożonych na Kubę do pracy na plantacjach, a w XX wieku przekształconych w więzienne cele. Może w środku byłoby ciekawie, my tego jednak nie sprawdziliśmy, decydując na miejscu, że zadowolimy się widokiem z zewnątrz (mury, armaty, morze), bo to kolejny zamek na naszej drodze, a impreza biletowana ;). Znów wyszliśmy na drogę (zamek szczęśliwie był położony na peryferiach miasta) z nadzieją złapania okazji w kierunku Hawany, możliwie blisko schedy po Hemingwayu. Machaliśmy dość długo, ale z dobrym rezultatem – zatrzymała się para z pytaniem „ile możemy zapłacić?”. Nasza oferta musiała być przyzwoita, bo obiecali nas podrzucić do San Francisco de Paula, gdzie mieściło się pożądane przez nas muzeum – dom pisarza. Po drodze uprosiliśmy kierowcę o krótki postój na Moście Bacunayagua, który uznawany jest za jeden z siedmiu cudów architektonicznych kubańskiej – jest najwyższym mostem na wyspie (ma 100 m), a jego długość to 300 m. Rozciąga się nad głębokim wąwozem, którym płynie rzeka Bacunayagua. Widok na wąwóz w dole był rzeczywiście imponujący.
Na miejsce dotarliśmy sprawnie i chwilę po wysiadce z samochodu maszerowali w kierunku muzeum. Negocjacje z bileterką nie przyniosły rezultatu więc kupiliśmy normalne, „turystyczne” bilety i weszli do ogrodu otaczającego willę. Dom po samobójczej śmierci pisarza w 1961 r. stał się własnością kubańskiego ludu – długo nie było jasne czy stało się to z woli zmarłego czy też w wyniku nacjonalizacji – dziś wiadomo, że był to dobrowolny gest pisarza, który pokochał Kubę i Kubańczyków. Hemingway spędził na wyspie 25 lat, a jak to często w życiu bywa trafił tu przypadkiem. Parowiec, którym wracał do Ameryki z Europy z powodu usterki technicznej zawinął na przymusowy postój do portu w Hawanie. Były to czasy kiedy Kuba była w bliskich relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, sama Hawana natomiast słynęła z zabawy, kasyn, luksusowych hoteli, tanich trunków. Jak tu się w niej nie zakochać 😉
Posiadłość zgodnie z nazwą (Finka Vigia, czyli posiadłość z widokiem) jest położona na wzgórzu, z którego za czasów kiedy mieszkał tu Ernesto, rozpościerał się widok na nieodległą Hawanę. Dziś stolicy nie widać – ogród gęsto zarastają wysokie drzewa różnych gatunków, które pan domu przywoził z zamorskich podróży, pozwalając by u niego nadal rosły dziko. Nie ma też morza, którego daremnie wypatrywaliśmy (nie orientując się co do szczegółów topograficznych odwiedzanej miejscowości, a ta do morza miała kilka kilometrów). Pilar – ulubiona łódź pisarza stoi więc jak ryba bez wody na drewnianym rusztowaniu. Witek był wyraźnie rozczarowany, ja nie, bo akurat morskich szczegółów otoczenia sobie nie wyobrażałam ;). Dumałam raczej o tym jak wyglądało życie kiedy było go tu pełno. Dom odwiedzany przez ówczesna śmietankę towarzyską, słynął z bujnego i hucznego życia towarzyskiego. Bywali tu „wielcy” tamtych czasów: aktorzy, muzycy, pisarze, politycy. Dziś luksusowy basen, w którym niegdyś nago kąpała się Ava Gardner, stał pusty. W powietrzu czuło się jednak coś niezwykłego – tajemniczą aurę minionych czasów.
Obok basenu odkryliśmy niewielki cmentarz, gdzie pochowano psy Hemingwaya. Ich imiona uwieczniono na nagrobkach – Black, Negrita, Linda, Neron. Za życia pisarza dom był także pełen kotów, które upodobały sobie gabinet pana domu na szczycie wieży, którą dobudowano do willi na prośbę ówczesnej żony, chcącej ofiarować mężowi spokojny kąt do pisania. Sam Hemingway wolał podobno pisać w pokojach hotelowych jednak w gabinecie w wieży do dziś stoi jego maszyna do pisania. W Fince powstały najsłynniejsze dzieła pisarza – „Komu bije dzwon” i „Stary człowiek i morze”.
Villa z zewnątrz nie wyglądała na zbyt okazałą, za to w środku prezentowała się naprawdę świetnie. Urządzona elegancko, lecz bardzo wygodnie, pełna przestrzeni, książek, płyt, wykwintnych, ale prostych mebli i (niestety) wielu trofeów, upolowanych przez pisarza. Do domu nie można wejść, ale dzięki otwartym na oścież oknom i drzwiom wszystko widać z zewnątrz. Pomieszczenia podobno wyglądają dokładnie jak za życia właściciela.
Planowaliśmy oddać cześć pisarzowi wznosząc toast¬ miejscowym mojito lub cuba libre, ale w jedynej knajpce na terenie muzeum nie było klimatu. Postanowiliśmy więc przenieść toast gdzieś nad morze. Trzeba je było znaleźć. Miejskim autobusem podjechaliśmy do Guanabo, a tam było już i morze i klimat 😉

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł