Czasami kręta i zdradliwa, ale przeważnie szeroka i prosta, czasami zatłoczona, ale przeważnie pusta, czasami wiodąca przez miasteczka i wioski, ale przeważnie przez lasy, pola i łąki, droga 186 czyli Ruta Maya wiedzie nas do Palenque. O tym starożytnym grodzie Mayów nasłuchaliśmy się już sporo jeszcze przed wyjazdem. A że najładniejszy, a że najciekawszy, a że koniecznie, koniecznie musimy do niego wjechać. No to jedziemy. Nie lubię jak mi się zawczasu coś bardzo zachwala, czy to książkę, film, przedstawienie czy też miejsce do zwiedzania, bo moje oczekiwania wzrastają nad miarę i często gęsto na koniec czuję się zawiedziony. W czasie drogi, mimo wyraźnego podniecenia, próbuję w myślach obniżać oczekiwania i traktować zbliżającą się Palenque, jako jeszcze jedno zwykłe-niezwykłe miasto Mayów na naszej trasie.

Zanim jednak, przekroczymy bramy historii, by sycić zmysły urokami odległego indiańskiego świata, dużo większą atrakcją jest duży, przydrożny supermarket. Zmysły, zmysłami, dusza duszą, ale o ciało też trzeba zadbać, a czekoladowe wielkie ciacha z kawą doskonale się do tego nadają. Uzupełniamy zapasy żywności, bierzemy dwa czekoladowe ciacha i szukamy gdzieś w pobliżu bramy wjazdowej do miasta Mayów miejsca na czekoladową ucztę i nocleg. Szkoda, że parking przed kasami, w centrum dżungli jest na noc zamykany. Mielibyśmy bez wątpienia niemałą frajdę zasypiać i budzić się wśród jej odgłosów, w których pierwszoplanową rolę gra wycie wyjców. To taki rodzaj małpy, sądząc po dochodzących z dżungli dźwiękach, gromadnie tu występującej. No trudno nie jest to aż taka strata, która spędzałaby sen z powiek. Parkujemy przy drodze dojazdowej, na parkingu pod sklepem z pamiątkami i zamiast przy wyciu małp zasypiamy przy ryku samochodowych silników.

Po raz kolejny, a pewnie nie ostatni przekonujemy się, że nie ma tego złego i tak dalej… Postawienie samochodu w tak widocznym miejscu powoduje pierwszą osobliwość jaka spotyka nas następnego dnia. Przy wejściu oczekuje na nas Sebastian. Tak tak, ten sam Sebastian z Playa del Carmen, którego już dwa razy spotkaliśmy po drodze. Widząc nasz samochód na parkingu pod sklepem, mniemał – i słusznie, że zaraz się pojawimy. Z ogromną radością przystajemy na propozycję przyłączenia się do jego grupy (to już jego trzecia grupa, którą obwozi po Jukatanie w trakcie naszej jeszcze nie skończonej jednej podróży) i skorzystania z jego profesjonalnych usług przewodnika. Witamy się z siedmioosobową ekipą i tu następuje druga osobliwość tego poranka. Z okrzykiem – Witek, kopę lat, stary nic się nie zmieniłeś, ale fajnie Cię znowu widzieć itd. rzuca mi się w objęcia facet, którego ni jak nie mogę sobie przypomnieć. Głupia sprawa. W sekundę przebiegam cały życiorys od przedszkola po wczoraj i nic. Z twarzy człowiek podobny zupełnie do nikogo. Uśmiecham się szczerze, odwzajemniam przyjacielskie poklepywania po plecach, a czaszka już dymi i paruje bez większych rezultatów. Nie pamiętam. Głupia sytuacja i moje mordercze wytężanie pamięci trwa jeszcze kilkanaście długich, bardzo długich sekund, aż w końcu się mój nowy przyjaciel lituje i przyznaje do żartu. Dowiedział się wcześniej od Sebastiana, jak mam na imię, co robię i skąd jestem i z takim zapasem wiedzy oczywiście mógł świetnie blefować, co też znakomicie mu się udało. Uff – chłonę i przyznaję, że psikus udał się wyśmienicie. Zadowoleni z takiego powitania, z szerokimi uśmiechami podążamy całą grupą za Sebastianem na główny plac Palenque.

Siadamy pod rozłożystym drzewem na przeciw schodów do pałacu Pakala Wielkiego, jednego z najznakomitszych królów Maya. Tutaj, w zielonej otoczce, między majańskimi piramidami, w środku tropikalnej dżungli, dostrzegam piękno tego miejsca. Magia Palenque to wynik mirażu bujnej przyrody z wdzięczną, harmonizującą z otoczeniem architekturą miasta. Prawdę mówili Ci, którzy wychwalali jej piękno i zachęcali do jej odwiedzenia.

Siedzimy w cieniu drzewa, przyglądamy się wyniosłym budowlom i słuchamy Sebastiana. Bardzo ciekawie opowiada o tamtych czasach, o zwyczajach tutejszych mieszkańców, o dynastiach panujących rodów i o tym wszystkim czego fantastycznie słucha się będąc na miejscu , a o czym, by nie zanudzać nie będę tu powtarzał. Chętni poznania historii Palenque mogą poznać ją w kilka sekund otwierając winternecie dowolną wyszukiwarkę. Ja wspomnę tylko, bo tego pominąć nie sposób, że odkrycie w monumentalnej budowli wzniesionej przez Pakala Wielkiego, jego własnego grobowca, porównuje się jako wydarzenie archeologiczne do odkrycie pochówku Tutanchamona w Egipcie. Meksykański archeolog Alberto Ruz Lhuilliera, który w 1952 roku odkrył piramidę Pakala, całą resztę swojego życia poświęcił na jej badanie i przeszukiwanie. Borykając się nie tylko z problemami finansowymi (rząd to dawł to wstrzymywał fundusze), Alberto wysprzedał całys wój majątek i niestrudzenie odkopując kamień po kamieniu przeszukiwał wnętrze piramidy.  W końcu trafił na to co dzisij uważa się za najważniejsze odkrycie na całym meksykańskim terenie. Wapienna, niesłychanie zdobna 5-cio tonowa pokrywa sarkofagu z wciąż widocznymi śladami czerwonej farby, ukazująca odejście Pakala w zaświaty, ponownie ujrzała dzienne światło. Replika tego dzieła jest bodaj najczęściej sprzedawaną pamiątką o ile nie w całym Meksyku to w Palenque z pewnością. Przed śmiercią , jedyną prośbą Alberta Ruza Lhuilliera było pochowanie jego szczątków w mogile na przeciw piramidy. Prośbę spełniono i grobowiec wielkiego odkrywcy stanoł na przeciw grobowca wielkiego wodza.

Opuszczając plac przed pałacem i piramidą i podążamy za Sebastianem w dalsze zakątki miasta. Przed nami świątynia krzyża z której widać tradycyjne boisko do peloty i domek hrabiego. Hrabia to mieszkający tu onegdaj niemiecki skscentryczny milioner, który napisawszy kilkanaście dzieł o mieście i histori Mayów uzurpurował sobie prawo do mienienia się uczonym. Jak się okazało wypracowania jego nie były warte funta kłaków, a jedyne co do dziś po nim pozostało to jego dom na kamiennym wzniesieniu. Przechodząc ze  świątyni krzyża w kierunku świątyni słońca co krok się zatrzymujemy by słuchać  Sebastiana objaśniającego poszczególne elementy budów, pokazującego płaskorzeźby wojowników przypominające późniejsze hiszpańskie dekoracje portali – teraz wiemy od kogo Hiszpanie odpatrzeli, i niestrudzenie opowiadającego co i jak się w tych murach kiedyś odbywało. Doprawdy mamy szczęście, że udało nam się na Ciebie trafić. Dzieki Sebastian

.

Pod świątynią słońca, z której rozciąga się niebywały widok na centrum miasta, rozstajemy się z Sebastianem i jego grupą. Oni spieszą się do następnych punktów wycieczki, a my wolni wędrownicy mamy czas i jeszcze tu sobie trochę pochodzimy. Wspinamy się na parą następnych piramid, podchodzimy pod dom hrabiego, obchodzimy Palenque dookoła i też, aczkolwiek z wielkim smutkiem, pora się z nią żegnać. Na zakończenie potwierdzę to co było nam mówione przed przyjazdem. Będąc na Jukatanie, koniecznie należy odwiedzić Palenque.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł