Na pierwszą wyprawę do odległego o niespelna 30 km Perene wybieram się z biurem podróży Angel-Adventure Tours. Agencji turystycznych oferujących jednodniowe wypady w mniej lub bardziej atrakcyjne miejsca (zależy co kto woli) jest w centrum La Merced mnóstwo. Program, ceny, oraz jakość usług jest identyczna, przeto nie ma problemu z wyszukiwaniem, porównywaniem i zastanawianiem. Ot pierwsze lepsze i jedziemy. W czasie pierwszego postoju w jakimś małym zajeździe przy drodze, pan właściciel nagabuje wszystkich uczestników do zrobienia sobie zdjęcia z jakimś egzotycznym zwierzem w przeciwsłonecznych okularach, a pani właścicielka wciska wszystkim tutejsze napoje, niestety w plastikowych butelkach. Już w tym momencie orientuję się, że wycieczka będziei bardzo ale to bardzo komercjalna a mało podróżnicza. Zbytnio mnie to jednak nie smuci, bo po pierwsze jestem jeszcze bardzo mało obyty z tutejszymi terenami (mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni), jestem jeszcze zupełny gringo w pełnym tego słowa znaczeniu i wycieczka jaka by nie była ale w grupie i z przewodnikiem bardzo mi odpowiada, a po drugie przełączam się na niemarudzenie i zaczynam dostrzegać uroki cepeljowskiego folkloru. Zwłaszcza gdy nasz samochód zatrzymuje się w centrum indiańskiej haha wioski a bosi haha indianie potomkowie walecznych Ashaninkas, przebierają nas w ich tradycyjne stroje i przy rytmach wybijanych na bębnach zapraszają do wspólnego tańca. Przyjemność osiąga apogeum gdy zawieram bliższą, ba nawet bardzo bliską znajomość, ponieważ odbyła się ona na mojej szyji, z jednym z ich domowych zwierzaków rasy boa dusiciel. Nawet go pogłaskałem by poczuł, że nie mam wobec niego podłych zamiarów i by się czasem ze strachu nie zaczął zwijać lub kurczyć.
Cepelia ustąpiła miejsca parkowi. Nasz samochód zaparkował w haha dżungli na parkingu a my mogliśmy bez maczet przejść przez dżungle szerokę drogą do najpierw jednego a potem drugiego wodospadu. Wodospady o dziwo są autentyczne a przy tym piękne i dostępne. Pod oba można wejść i zażyć kąpieli. Zażyłem. Dla spragnionych dokładnych informacji podaję nazwę obu wodospadów według kolejności na zdjęciach. Catarata Bayoz i Catarata Velo de la Novia.
W drodze powrotnej organizator uszczęśliwia nas przejażdżką motorową, ryczącą łodzią po cichej,spokojnej, rzece – 500 metrów w dół, 500 metró w górę i myślę z jakieś 500 do kieszeni organizatora od właściciela łodzi. Jeszcze tylko obiad tipico i wracamy do domu.
W sumie fajny dzień, super wrażenia, eleganckie fotki no i nie banalne doświadczenia. Następnym razem (w miarę możliwości) idę sam.

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł