Oprócz włóczenia się po dżungli, spacerowania po La Merced i okolicach mam jeszcze inne zajęcia dające mi wiele satysfakcji, a nawet szczęścia. Po pierwsze praca. Przez ostatnie dwa tygodnie wykaszam trawę na Mietkowej plantacji bananów. Pracuję w pocie czoła, które wyciska nie tylko spalinowa kosiarka wisząca na moich barkach, ale i lejący się z nieba żar wymieszany z olbrzymią wilgotnością powietrza. Pracuję powoli. Nie, nie dlatego, że klimat nie pozwala na szybsze tempo, ale dlatego, że odkąd zdałem sobie sprawę, że praca to szczęście, postanowiłem sobie ją oszczędzać i zawsze odkładać coś tam na jutro. Mam tego poletka do wykoszenia około 10.000 metrów kwadratowych, także przy oszczędnym podejściu jeszcze mi się trochę zejdzie.
Jak jest praca, to musi też być odpoczynek! Mam paru kolegów (tutaj ukłon w stronę Waldka i Ptaka), którzy twierdzą, że najlepiej odpoczywa się z kijem zanurzonym w wodzie. Mówili, mówili, no i spróbowałem. Mam wędkę, Kuba, też wędkarz, pokazał mi jak się tym całym kramem obsługiwać no i zarzuciłem. Jeszcze nic nie złapałem ale odpoczywam przednio. Kij się moczy, ryby śpiewają, fajka dymi, a ja z nogami w wodzie układam sobie plan na czekającą mnie wyprawę przez południowe Peru. W przyszłym tygodniu wyjeżdżam do Limy, w której spędzę pewnie pare dni nadrabiając zaległości w zwiedzaniu muzeów. Potem Baranca i jej cywilizacyjne pozostałosci sprzed 4.500 lat. Następnie oaza i małe Galapagos w Ica i Pisco i dalej geoglify w Nazca. Z Nazca do Cusco – stolicy inkaskiego imperium, następnie Puno nad Titicaca i Arequipa z największym na świecie kanionem Colca – ponad 4.200 metrów głębokości. Z Arequipe już tylko rzut beretem do Chile, gdzie stoi mój samochód, no i samochodem po raz czwarty wzdłóż Pacyfiku powrót do La Merced.
Mam nadzieję, że będzie się dużo i ciekawie działo i po powrocie za około dwa miesiące będzie o czym pisać .

 

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł