W Sigiryji, położonej na południowy wschód od Anuradhapury, następuje zasadnicza zmiana w rodzaju, a może i jakości mojego zwiedzania Sri Linki. Do tej pory poprzez Colombo, Kandy i Anuradhapurę, towarzyszyły mi w znacznej mierze: historia, pałace, świątynie, muzea i ruiny, a teraz, wnioskując z tego, co widzę przez okno autobusu, zacznie się wszędobylska przyroda, zielona natura, leśne ścieżki, skaczące po nich małpy i przechadzające się nimi słonie. Jasne, że taka zmiana wywołuje we mnie euforię i ogromny uśmiech na twarzy, bo prawdę mówiąc po Anuradhapurze dosyć mam już skakania po kamiennych ruinach i pogrążaniu się w przeszłość. Najwyższy już czas wrócić do teraźniejszości. Aczkolwiek, jak sądzę, w niej również nie braknie kamieni. Dwa, wielkie niczym kosmiczne meteory już wynurzają się przede mną z gęstwin otaczającej mnie dżungli. Obydwa, albo przynajmniej jeden z nich, bezsprzecznie będą celem mojej jutrzejszej wędrówki – myślę sobie przyglądając się coraz większym i coraz bliżej znajdującym się głazom.
Jeden z nich, ten ładniejszy to słynny Lion’s Rock (Lwia Skała). Drugi, mniej widoczny to Pidurangala Rock, nie tak słynny, ale za to mniej oblegany. Czy pójdę na obydwa? Nie wiem. A jeżeli nie, to, który wybrać? Wybór nie będzie taki trudny, jak sobie wyobrażam, ale o tym za chwilę. Najpierw muszę znaleźć jakieś lokum na kilka dni i nieco rozeznać się, co i jak można w Sigiriyi zobaczyć. To, co widzę na razie, zdaje się dłużej mnie tu zatrzyma.
Ładny, położony w lesie hostel, z pokojem i tarasem pod palmowym liściem, oraz szerokim łóżkiem i małą łazienką, wydaje mi się szczytem marzeń, po długiej dosyć męczącej drodze (upał i dziurawe drogi niezmiennie mi towarzyszą i męczą). Marzenia mają jednak to do siebie, że zaledwie się spełniają, od razu na ich miejsce pojawiają się nowe. A i gdy te zamieniają się w rzeczywistość, to szczęściu wydaje się nie być końca. Właśnie teraz tak mam. Zaledwie nieco odpocząłem wsłuchując się w ćwierkającą, skrzeczącą i szumiącą ciszę otaczającej mnie dżungli i zacząłem zastanawiać się, w jaki sposób dotrzeć do odległych o kilka kilometrów głazów, a już problem rozwiązuje się jakby sam z siebie. Hostel, w którym zamieszkałem nie tylko jest uroczy i wygodny, ale posiada też darmowo do wypożyczenia rowery. W to mi graj! Znaczy, w to mi pedałuj – myślę uradowany, zastanawiając się, od czego zacząć objazdówkę i co po drodze zobaczyć.
Zobaczyć w Sigeriyi można sporo. Niedaleko, w centrum miasta jest muzeum z podobno ciekawymi wystawami opisującymi historię wyspy. Trochę dalej, w górach znaleźć można skalną, pokrytą malowidłami ścianę. Obok ruin pałacu Kasjapy, oprócz samego pałacu zwiedzić można królewskie ogrody z systemem nawadniani, kanalizacji i klimatyzacji. Poza tym w obrębie miasta i poza nim napotkać można kilka, lub kilkanaście świątyń, klasztorów, małych osad itp., itd. Mnie najbardziej jednak interesuje wejście na wyrastające ponad korony drzew skały i przejażdżka rowerem po leśnych, polnych i wiejskich ścieżkach. Historii, ruin, itp., jako się rzekło mam póki, co dosyć.
Przyszła pora na podjęcie decyzji, czy zdobywać obie skały kuszące swoją wysokością i perspektywą wspaniałych widoków, czy może zdecydować się na jedną, za to wolniej i dłużej. Sigiriya Rock zwana Lwią Skałą, jest ładniejsza, nieco wyższa, dużo bardziej znana, a co za tym idzie bardziej oblegana turystami i naturalnie sporo droższa. Wejście na nią kosztuje bagatela 30$!!! i nie jest to jedyny jej mankament. Poza masą ludzi stąpającej w kolejce krok po kroku po wykutych w skale stopniach, najbardziej martwi mnie to, że z jej szczytu nie będzie widać jej samej. Odwrotnie niż w znanym dowcipie o pałacu kultury w Warszawie. Skąd jest najpiękniejszy widok na Warszawę? Z pałacu kultury. Dlaczego? Bo nie widać z niego pałacu kultury. Tutaj można by zapytać – skąd jest najbrzydszy widok na okolicę? Z Lion’s Rock. Dlaczego? Bo nie widać Lion’s Rock 😉 A skąd widać? Z nieodległej (zaledwie półtora kilometra odległości w linii prostej) siostrzanej skały Pidurangali. Pidurangala Rock jest stanowczo mniej znana (nie wiem, dlaczego), znacznie mniej oblegana (to jasne), o wiele, wiele tańsza (wejściówka to 500 rupii, czyli około 3$), no i prawdopodobnie z dużo ładniejszym widokiem. Wiadomo już teraz, dlaczego i jakiego wyboru dokonałem? Wiadomo.
Na Pidurangala Rock wchodzę dwa razy. Pierwszy raz jeszcze dzisiejszego wieczorem, by zdążyć na zachód słońca. Zdążam i jest cudownie, co mam nadzieję widać na kilku dołączonych zdjęciach. I drugi raz rano, by zdążyć na wschód słońca. Nie zdążam, ale i tak jest pięknie. Ludzi niewiele, widoki boskie, skalna platforma przyprawiająca o zawrót głowy. Jednym słowem wspaniale.
Niewysokie wzniesienie i kilkaset schodów nie męczą mnie na tyle, by na ponownym wejściu na ogromną skałę zakończyć tak wspaniale rozpoczynający się dzień. Wprawdzie przegapiłem, pewnie fantastyczny wschód słońca, ale przecież to nie jedyna atrakcja, jaką proponują okolice Sigiriyi. Zwłaszcza, że mam rower. Jadąc na nim bez ustalonego wcześniej planu, napotykam tyle wspaniałości z ukrytymi w lesie jeziorami, opuszczonymi i czynnymi klasztorami, zamieszkałymi przez egotycznych ludzi wioskami, że aż trudno mi przed zmierzchem wracać do domu. Oczywiście nie odmówiłem sobie również podjechania pod wspaniałą Lwią Skałę. Choć faktycznie ogromny park przypominający królewski ogród i prowadzące na szczyt schody tuż przy wykutej w skale ogromnej lwiej łapie, robią wrażenie, to jednak masa ludzi i brak jakiejkolwiek atmosfery skutecznie te zalety tłamszą. Wczoraj mój wybór opierał się jedynie na teoretycznych rozważaniach – a dzisiaj dostałem jego praktyczne potwierdzenie.
Następnego poranka, jak to nierzadko w mojej podróży bywa, przychodzi ten moment, w którym z lekkim żalem żegnam się z miejscami, które na długo zapadną w mojej pamięci. Chociaż wiem, że tam, dokąd zmierzam czekają na mnie równie piękne, a może nawet piękniejsze miejsca, to jednak z lekkim rozrzewnieniem spoglądam w tył. Siedząc już w autobusie, jadąc w kierunku Maskeliyi, po raz ostatni zerkam na ogromne skały i obrastającą je dżungle, a wchodząca do autobusu, przez otwarte okienko, małpa, zdaje się żegnać mnie od Sigiriyi, machając mi łapką i coś tam pod nosem mrucząc. Nie mam pojęcia o co jej chodzi.
Z wielką przyjemnością obejrzalem te piękne, bardzo profesjonalnie wykonane zdjęcia. Brawo👌🌷
Dla Europejczyka duża egzotyka. Tylko zdjęć nie udało mi się otworzyć {powiększyć }😭😭
Juz dziala 😉
Super.Pozdrawiam serdecznie.