XIII, ostatni odcinek Drogi na Ratunek dzieciom z chorobą nowotworową z kliniki Przylądek Nadziei we Wrocławiu był prawdopodobnie najciekawszym, a zarazem najtrudniejszym etapem liczącej sobie bez mała 4500 kilometrów wędrówki z Wisztyńca do Gibraltaru. Był to odcinek nie tylko najdłuższy, bo prowadząc przez takie miasteczka jak: Santa Pola, Murcia, Totana, Aguilas Pulpi, Garrucha, Almeria Aguadulce, Calahonda, Nerja, Malaga, Marabella, La Linea de la Concepcion, Gibraltar liczył sobie aż 710 km i trwał dokładnie miesiąc (przy czym z racji coraz krótszych dni nie raz musiałem wychodzić przed wschodem słońca, a miejsca na nocleg szukać tuż przed zmrokiem), nie tylko najbardziej wietrzny i zimny, bo z racji zimowej pory roku nocami temperatura często wahała się w okolicy 5 kreski, a lodowaty wiatr wiejący z prędkością 50-60 km/h, co rusz próbował wywiać mnie na drugą stronę morza, ale przede wszystkim był bardzo wymagający kondycyjnie. Z racji górzystego terenu w trakcie ostatnich 300 km (tak gdzieś od Almerii) wspiąłem się i zszedłem łącznie, na ponad 3.000 metrów. Jeżeli dodam jeszcze, że zarówno na początku, jak i na końcu odcinka musiałem walczyć z zacinającym od morza deszczem, lub czasem nawet kryć się przed niepozwalającymi maszerować ulewami, to obraz tego etapu będzie kompletny.Na szczęście była też druga strona. Ta ku mojej radości była znacznie dłuższa i o wiele sympatyczniejsza. Przede wszystkim poza pierwszymi i ostatnimi dniami, w zdecydowanej większości czasu, w trakcie wędrówki towarzyszyło mi złociste słońce, nie tylko przyjemnie rozgrzewające moje zmarznięte w nocy ciało, ale również wspaniale oświetlające cudowne krajobrazy Murcji i Andaluzji. Krajobrazy, tak cudowne, że już po drodze, (co mi się wcześniej nie zdarzało) nie czekając na zakończenie odcinka opisywałem i pokazywałem ich piękno na zdjęciach w kilku poprzednich wpisach, zatem teraz nie będę się już powtarzał. Jedynie na kilku załączonych poniżej zdjęciach przypomnę te najładniejsze miejsca, które moim zdaniem najbardziej zasługują na to by je powtórzyć, a wierzcie mi miałem nie lada problem z ich wyborem. Droga wiodąca przez Andaluzję od Almerii po Malagę i potem dalej do Gibraltaru jest tak obłędnie piękna, że naprawdę trudno się zdecydować, jakimi słowami i jakimi zdjęciami opisać i ukazać jej urok. Poza tym, co również zapisać muszę na bardzo duży plus tego etapu, to fakt, że jak nigdy dotąd, często w trakcie pokonywania kolejnych kilometrów ktoś mi towarzyszył i zaznaczyć muszę, że owe towarzystwo było nadzwyczaj sympatyczne. Najpierw do Alicante przyleciał mój przyjaciel Szymek, Wro Szym który chcąc dołożyć swoją cegiełkę do pomocy chorym na raka dzieciom, oprócz wysokiej wpłaty na konto, postanowił zrobić coś jeszcze. Przewędrował ze mną 100 km motywując tym samym swoich znajomych do hojniejszych datków na cel Drogi na Ratunek (pisałem o tym w którymś z poprzednich postów) i w znacznym stopniu się mu to udało. Następnie w Almerii poznałem Tinę Tina Chatfield-Keller ze Szwajcarii, która zafascynowana moim wyzwaniem, również postanowiła wesprzeć akcję nie tylko finansowo, ale także i „drogowo”. Jadąc na małym składanym rowerze (najpierw kilkakrotnie, w drodze do Malagi mnie dogoniła, przegoniła, by potem znowu pozostać w tyle i nie mogąc się nadziwić, że ja idąc pieszo znowu jestem z przodu) towarzyszyła mi praktycznie do samego celu, czyli do Gibraltaru, sprawiając, że na konto Drogi na Ratunek wpłynęło kilka pokaźnych wpłat od jej znajomych. Na dodatek, co też mnie cieszy, mój folder ze zdjęciami zapełnił się ujęciami mojej osoby ciągnącej w najróżniejszych miejscach i sytuacjach przywiązany do pasa wózek, których z racji tego, że dotąd szedłem sam, nie miałem zbyt wiele.W takich oto warunkach, po 220 dniach marszu i pokonaniu 4452 km od Wisztyńca na północy Polski do Gibraltaru na południu Hiszpanii, przemierzywszy Polskę, Czechy, Niemcy i Francję i Hiszpanię, zdarłwszy prawie trzy pary butów, Droga na Ratunek dotarła do celu. Nie znaczy to jednak, że tym samym zakończyła się akcja „Droga na Ratunek dzieciom z chorobą nowotworową z kliniki Przylądek Nadziei we Wrocławiu”. Akcja zbierania funduszy na zakup broviaców potrwa jeszcze kilka dni, a ja w osobnym wpisie opublikuję jej wynik, podziękuję wszystkim którzy tak dzielnie przez ostatnich 7 miesięcy mnie wspierali, opublikuję kilka dodatkowych zdjęć z mojego powrotu i wspólnie z wrocławską fundacją „ Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” zakończę wyzwanie „Droga na Ratunek” . Do tego czasu serdecznie proszę o dalsze wsparcie i zachęcam do pomocy dzieciom chorym a raka nawet wtedy, gdy nasza zbiórka zostanie już zamknięta. Niech Droga na Ratunek naszym małym bohaterom z kliniki Przylądek Nadziei nigdy się nie kończy: www.naratunek.org/zbiorki/droga-na-ratunek❤️

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł