Irkuck wita mnie zachmurzonym niebem i lekką mżawką. Mimo to, zaglądając przez mokre szyby samochodu wiozącego nas (mnie i Sergieja) do hostelu, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nawet szara aura i mokre ulice nie są w stanie przysłonić mi niezwyczajnego uroku miasta i chociaż nie wiedzę go jeszcze w całej okazałości (z dworca do hostelu to zaledwie 4 km), to coś mi mówi, że spędzę tu doskonały czas. Dodatkowo pewności, że w stolicy nadbajkalskiego regionu, będę przez następnych kilka, a może kilkanaście dni, czuł się znakomicie, dodaje fakt, że po raz drugi na rosyjskiej ziemi udaje mi się znaleźć elegancki hostel. Nazywa się Marco Polo. Jest bardzo czysty, z wszystkimi potrzebnymi dodatkami typu kuchnia, pralka etc., położony w wyjątkowo dogodnym miejscu, blisko centrum i dworca autobusowego i nade wszystko ze wspaniałym, życzliwym i zawsze uśmiechniętym personelem. Rzadko czynię na moich stronach reklamę hosteli, restauracji lub podobnych instytucji uważając, że moja opinia jest bardzo subiektywna i nie chcę brać na swoje barki odpowiedzialności za ich ocenę innymi oczami. Teraz jednak wyjąkowo odbiegnę od tej zasady i z czystym sumieniem, wszystkim podobnym do mnie plecakowiczom, polecę w.w. hostel. Polecam Marco Polo w Irkucku.

No dobrze – już wiem, że miasto jest OK, że hostel jest de lux, no to teraz muszę się zastanowić jak zorganizuję sobie tutaj czas, dzieląc go nie tylko na zwiedzanie i podziwianie miasta, ale i na spenetrowanie ciut dalszych okolic. Przecież niedaleko jest i Bajkał, i Republika Mongolsko-Buriacka, i góry, i wyspy, i może jeszcze coś, o czym póki co nie wiem. Powoli, po kolei zaczynam wszystkiego się dowiadywać. Sergiej zostaje w Irkucku tylko jedną noc i ucieka w kierunku Mongolii. W jego miejsce poznaję nowego kompana Michaela, który jeszcze kilka dni spędzi w hostelu, co znaczy, że mamy sporo czasu na długie polsko-rosyjskie rozmowy i właśnie mnóstwo nowych informacji. Babuszka Miszy była Polką, dlatego niektóre moje zwroty i polski akcent jak żywo mu ją przypominają. Wtedy powtarza to co najbardziej z dzieciństwa utkwiło mu w pamięci – „Psiakrew Misza”- tak mówiła babcia gdy Misza coś przeskrobał. To właśnie Michael, daje mi teraz pierwsze rady i wskazówki: gdzie warto pojechać, co zobaczyć i jak się poruszać po okolicy. Z tego co widzę, to trochę zawaliłem nie wysiadając z pociągu z Władywostoku przed Irkuckiem w Ulan Ude stolicy Buriacji, słynącej z największej kamiennej głowy Lenina i cudnych krajobrazów. Z Ulan Ude mogłem od razu pojechać do górzystego Arszan, stamtąd do leżącej na południowym krańcu Bajkału Sludjanki, skąd starą kolejową drogą wzdłuż wybrzeża Bajkału „staraja żelaznaja daroga” turystycznym pociągiem dostać się do Listwianki nad wypływającą z Bajkału Angarą i dopiero z niej przyjechać do Irkucka i dalej ruszyć nad środkowy Bajkał. Tak przynajmniej mówi Michał, a że zna te strony, więc wie, co mówi. No cóż stało się inaczej i teraz będę się musiał wracać, ale nie ma co żałować – przecież podróż przez świat też na tym polega, że czasem trzeba się zatrzymać, a czasem wrócić. Trudno. Coś wykombinuję jak to odwrócić i logistycznie ze sobą połączyć, bo mimo że czasu mam sporo, to jednak nie na tyle by go bezsensownie marnować. Jeszcze raz zaznaczam sobie na kartce najważniejsze punkty, które koniecznie chcę odwiedzić i idę przedyskutować mój plan do znajdującego się nieopodal biura informacji turystycznej. Tutaj po raz drugi odbiegnę od mojej zasady wstrzymywania się od reklam i poleceń. Biuro informacji turystycznej w Irkucku tak mnie zaskoczyło swoim profesjonalizmem i życzliwością, że jak najbardziej je polecam, szczególnie osobom takim jak ja, podróżującym indywidualnie, a pracowników, którzy zadali sobie tyle trudu by odpowiedzieć na wszystkie moje pytania, serdecznie w tym miejscu pozdrawiam. Tak sympatycznej obsługi nigdy dotąd nie spotkałem. Dziewczyna zza biurka, spisała sobie wszystkie moje punkty, dodała do nich to i owo od siebie i poprosiła o czas do jutra by sprawdzić, jakie mam połączenia i możliwości dotarcia we wszystkie wskazane zakątki. Umawiamy się, że przyjdę jutro około południa. Do tego czasu mogę sobie spokojnie paguljać po mieście, któremu też chcę poświęcić sporo czasu.

Polina i Artem, przesympatyczni przedstawiciele biura informacji turystycznej w Irkucku.

Niedaleko hostelu, w kierunku przeciwnym do centrum, błyszczą w słońcu niebieskozłote dachy Kazańskiej Katedry. To właśnie od niej zacznę poznawać perełki urokliwego Irkucka. Stojąc pod okazałą budowlą otoczoną małym, ale bardzo zadbanym, kwiecistym ogrodem, nie dziwię się, że nazwano ją Ikoną sakralnego budownictwa rosyjskiego dalekiej Syberii. Owa wspaniała cerkiew opisana jest na mojej mapie po angielsku: Cathedral of the Kazan Icon of the Mother of God. Mam trochę szczęścia. Nie tylko mogę się przyjrzeć wspaniałym murom, fantastycznej architekturze i bogatemu wnętrzu, ale, jako że trafiłem akurat na niedzielne nabożeństwo, mam niesamowitą przyjemność posłuchać cerkiewnego chóru. Wzruszające przeżycie. Od katedry powinienem, według mapy, szeroką drogą kierować się ku przełomowi rzeki Angary i stamtąd wzdłuż niej do centrum. Coś mi jednak podpowiada, że spacer ruchliwą drogą, nie będzie zbyt przyjemny, a wyłaniające się od czasu do czasu, z równoległych i prostopadłych, wąskich uliczek, niskie drewniane domy, namawiają, by miast obok kopcących samochodów, wybrać drogę obok nich. Długo się nie zastanawiam. Typowe syberyjskie domy z kolorowymi okiennicami i płotami, są jak opium dla moich oczu i mojego aparatu. Nie mogę się powstrzymać i jak w transie fotografuję jeden dom po drugim. Chyba uzależniłem się od uwieczniania ich na mojej karcie SD. Każdy wydaje mi się piękny, każdy ma swój klimat, każdy jest pewnie niesamowitą historią swojego miejsca. Mimo, że przed każdym kolejnym skrzyżowaniem obiecuję sobie, że tam już skończę zaglądać w okna i ogródki i skręcę w kierunku rzeki i miasta, nie potrafię tego zrobić. Jak pijak sięgający po następną flaszkę idę dalej i dalej i pstrykam i pstrykam. Dopiero gdy peryferyjna dzielnica miasta kończy się nomen omen murami więzienia, co szybciutko sprowadza mnie z fotograficznego amoku z powrotem na ziemię, szybkim krokiem skręcam ku głównej drodze i stromym brzegom Angary.

Angara to niezwykła rzeka. Jako jedyna z ponad 300 wpływających do Bajkału rzek, z niego wypływa znikając kilkaset kilometrów dalej w nurtach jednej z większych syberyjskich rzek w Jeniseju. Ale to nie jedyna jej niezwykłość. Dla mnie najniezwyklejsze jest to, jakiego blasku i urody dostarcza zwiedzanemu przeze mnie miastu. Od momentu dotarcia do jej brzegu mój spacer po Irkucku staje się jeszcze sympatyczniejszy i ciekawszy. Chociaż ciekawy jest od samego początku. Musi być ciekawy, skoro samo miasto jest ciekawe. Trzeba wiedzieć, że w trakcie swojej niedługiej historii przechodziło trudne, czasem tragiczne momenty, ale zawsze jakoś powracało do swojej świetności. Mimo ogromnego pożaru, który w roku 1879 strawił niemal ¾ miasta, około 4000 drewnianych domów, mimo próby betonowej zabudowy miasta przez sowieckie władze w latach 1920 – 1990, mimo przeniesienia ciężaru stolicy regionu znad Angary nad Ob do Nowosybirska, Irkuck niewiele stracił ze swojej pierwotnej urody. Pierwsze kamienne budowle powstałe po wielkim pożarze: Wielki Teatr, dworzec kolejowy, kilka świątyń i ogromnych bogato zdobionych kamienic, zgrabnie wkomponowanych w ocalałą drewnianą zabudowę, wspaniałe parki z kwiecistymi alejkami, skwery poświęcone czołowym postaciom rosyjskiej historii z Leninem i carem Aleksandrem na czele, sprawiają, że Irkuck (przynajmniej moim zdaniem) w dalszym ciągu, jak i 100 lat temu, zasługuje na miano Paryża Syberii.

Nawet mnie podobni doczekali się na ulicy “Paryża Syberii” swojego pomnika.

Spacerując sobie niespiesznie wzdłuż, chciałoby się rzec, syberyjskiej Sekwany, rozmyślam, jakież to wydarzenia kryją w sobie mijane ulice i budowle minionych epok. Co widziała jedna, druga, trzecia, fascynująca swym kształtem i bogactwem, zachowana w nienagannym stanie, cerkiew? Ile ludzi przechodziło pod Moskiewską Bramą, by tak jak ja szeroką aleją prowadzącą od brzegów Angary dostać się do centrum, a ile pod nią uciekało, by nigdy tu nie wrócić? Jakie były losy przywódcy Kozaków Jakowa Pochabowa, którego rysy twarzy i ubiór zdradzają bliskie spowinowacenie z Dżingis Chanem, a który stojąc na ogromnym obelisku, zerka z ukosa na miejsce, w którym w roku 1661 nad Angarą założył niewielką kozacką osadę Irkuck, która z biegiem czasu rozrosła się tak, że w roku 1686 otrzymała prawa miejskie, a od roku 1760 została syberyjskim traktem połączona ze stolicą imperium z Moskwą? Jaki żywot wiedli zesłani tu Polacy, którzy pewnie co niedzielę spotykali się w dużym murowanym z czerwonej cegły, katolickim kościele, opisanym na drogowskazach jako Polish Church? Co łączyło pierwszego człowieka w kosmosie Jurija Gagarina z syberyjskim miastem, skoro na cokole pośród kwiatów umieszczono jego popiersie? Jaką legendę skrywa w sobie pomnik mitycznego stwora Babra, trzymającego w pysku coś, co przypomina łasicę (Babr umieszczony jest w herbie miasta)? Kim była pierwsza kobieta, która zdecydowała się opuścić wygodne mieszkanie w St. Petersburgu i wyruszyć w daleką podróż za skazanym za udział w Stowarzyszeniu Dekabrystów i zesłanym na Syberię, mężem? Co? Jak? Dlaczego? Kiedy? Takie pytania zadaję sobie w każdym ciekawym miejscu, w którym na chwilą przystaję i szperając w przewodniku i internecie znajduję odpowiedzi. A wy? Też szukacie? Poza pomnikami, cerkwiami i starymi budowlami są jeszcze muzea, wystawy, puby, targowiska i normalne, codzienne życie Sybiraków, które też uważnie obserwuję, więc nie dziwi, że spacer po Irkucku zajmuje mi kilka dni.

Księżna Maria Volkonskaya, pierwsza kobieta, która przyjechała za swoim, zesłanym na Syberię, mężem, księciem Sergeyem Volkonskym.

Miasto miastem, spacery spacerami, ale wiadomo, że nawet najpiękniejsze miasta, nawet najciekawsze spacery, nie są w stanie zbyt długo przytrzymać mnie między murami, ulicami i całym tym wielkomiejskim gwarem. Już chce mi się jechać dalej. Dalej w naturę, w góry, do lasu, nad Bajkał, tam gdzie Syberię można dotknąć, poczuć i powąchać. Pani w biurze informacji turystycznej ma już przygotowaną długą listę z odpowiedziami na moje pytania. Już wiem, w jakie dni i o której godzinie odjeżdżają pociągi na trasie Sludjanka – Listwianka. Już wiem, kiedy odpływają statki z wyspy Olchon. Wiem jak się dostać do Ulan Ude i do Arshan i co tam na mnie czeka. I na koniec wiem też, gdzie leży Werszina zwana „Polską Wsią i że nie łatwo będzie się do niej dostać. Jednym słowem wiem wszystko. Prawie wszystko. Jednak o czymś istotnym zapomniałem. Gdy już wykreśliłem sobie plan i prawie, prawie kupiłem bilet na pociąg do Ulan Ude, od którego chcę zacząć wyprawę, przypominam sobie, że nie sprawdziłem prognozy pogody w odpowiednich miejscach i czasie. Ta oczywiście może zdecydowanie pomieszać mi szyki. Przy planowaniu wypadu w góry, czy rejsu po jeziorze, prognozy pogody stanowią dosyć ważny element. Tak jest i tym razem. Sprawdzam i wszystko się miesza. W górach jutro, pojutrze słońce, potem przez kilka dni deszcz i burze. Jeżeli chcę zatem zrobić sobie trekking i doświadczyć niezapomnianych widoków z wysokości 2000 metrów, muszę jutro pojechać do Arshan. Na wyspie Olchon pogoda murowana od poniedziałku do czwartku. Statki z Olchon płyną tylko w soboty i środy. Jeżeli chcę zatem przeżyć uroki zachodu słońca nad Bajkałem muszę wracać w środę. No, więc co? Mogę układać rozkład jazdy od początku. Układam, zmieniam i nie jest tak źle. Zamiast do stolicy Buriacji Ulan Ude kupuję bilet na jutro do buriackiej wioski Arshan i moją przygodę z nadbajkalską krainą zacznę od wypadu w góry. Ulan Ude i Werszinę przekładam na koniec programu i znowu wszystko jest w porządku. Jadę.

Nad Angarą.
Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł