Krótka przerwa w Drodze na Ratunek – Norymberga

Idąc wzdłuż rzeki Pegnitz, jeszcze dobrze nie dotarliśmy do murów jednego z najstarszych miast Niemiec (nie licząc oczywiście tych jeszcze z czasów rzymskich po lewej stronie Renu) datowanej na 1050 rok powstania, Norymbergii, czyli innymi słowy Skalistej Góry stojącej na wczesnośredniowiecznej germańsko słowiańskiej granicy, a już dało się wyczuć w powietrzu zapach przeplatającej się wokół niej historii. W fabryce i przyległych dobrach Hammera, do których przed chwilą weszliśmy, od końca XV wieku do II wojny światowej produkowane mosiądz. Nie chodzi mi teraz o to, że mosiądz, albo fabryka Hammera była, albo jest czymś niezwykłym, ale o to, że stojąc między ruinami 400 letniej fabryki, którą prawie doszczętnie zniszczyły bomby II wojny, ma się świadomość jak bardzo przeplatane są losy Norymbergii tą bardzo starą, nie tak starą i najnowszą historią Europy. Norymberga to przecież nie tylko znany ze średniowiecza frankoński gród ze świetnym stojącym na skale zamkiem, renesansowym ratuszem, kościołem Najświętszej Marii Panny, (Frauenkirche) czy stojącą na rynku późnogotycką studnią Schöner Brunnen (piękne źródło) i takimi znanymi osobistościami jak Wit Stwosz i Albert Dürer, ale to też niestety Adolf Hitler, ustawy norymberskie z 1935 roku, koloseum postawione przez nazistowskiego architekta Alberta Speera, (miejsce zjazdów partii NSDAP), hitlerowski plac defilad, czy w końcu Pałac Sprawiedliwości, w którym po 1945 roku sądzono wojennych zbrodniarzy.

Naturalnie w ramach bardzo krótkiego postoju „Drogi na Ratunek”, który zafundowaliśmy sobie przechodząc przez Norymbergę, nie byliśmy w stanie wszystkiemu dokładnie i z bliska się przyjrzeć (trzeba było wygospodarować też czas na odpoczynek). Tu z ogromną pomocą przyszli nam moi rodzice mieszkający tu już z górą 30 lat i co nie, co się udało się nam zwiedzić. Żeby było jeszcze ciekawiej, to rodzice wyszli nam już dużo wcześniej na naprzeciw i ostatnie 4, a może nawet 5 km, dzielące nas od ich mieszkania, przeszliśmy wzdłuż Pegnitz razem, ustanawiając jednocześnie swoisty rekord „Drogi na Ratunek”. Moi rodzie oboje są osiemdziesięciolatkami , co czyni ich najstarszymi uczestnikami mojego wyzwani i z pewnością zasługuje na podziw i uznanie. W ten sposób aktywnie, nie tylko finansowo, dołożyli się do niesienia pomocy walczącym z chorobą nowotworową dzieciom z kliniki Przylądek Nadziei we Wrocławiu i myślę że warto to docenić dorzucając się do zbiórki funduszy na zakup zestawów browiaków dla tychże małych bohaterów – www.naratunek.org/zbiorki/droga-na-ratunek. Dodam jeszcze, że pisząc ten artykuł, wiem, że moi rodzice czynnie uczestniczą w akcji fundacji Na Ratunek „RakReaton – biegasz, chodzisz, jeździsz pomagasz!” i spacerując codziennie ponad 5 kilometrów, za pomocą aplikacji Activy dokładają się do wrześniowej zbiorki 1.000.000 przechodzonych kilometrów, które mają na końcu miesiąca przełożyć się na 100.000 PLN, dla dzieci z Przylądka Nadziei. Mam wspaniałych rodziców. Brawo.

Na tym, ich i nasze chodzenie oczywiście się nie skończyło. Już następnego dnia wyruszyliśmy na spacer po starym mieście przyglądając się jego wspaniałym zabytkom, a rodzice nie szczędzili sił by zaprowadzić nas w jego najdalsze zakątki. Był więc rynek, ratusz i studnia, były bramy wjazdowe, było kilka kościołów, stare zabytkowe uliczki, królewski most nad Pegnitz, przepływającej przez miasto, szpital świętego ducha z początku XIV wieku, no i oczywiście królewski zamek na skale z roztaczającym się z jego murów widokiem. Nie mogło zabraknąć również sławnych norymberskich fontann i rzeźb dürerowskim Tłustym Królikiem na czele. Dla mnie jednak najciekawsza, chociaż z pewnością nie najładniejsza jest fontanna Małżeńska Karuzela (Ehekarussel) Hansa Sachsa szokująco obrazująca, w strugach spływającej wody, makabryczne sceny z małżeńskiego pożycia. Druga część Norymbergii, to już ta mniej ciekawa, związana z II wojną światową. W te strony wybraliśmy się z Sylwkiem sami. Zobaczenie koloseum, placu defilad, (po którym dzięki Bogu dzisiaj defilują już tylko łabędzie i dzikie kaczki) i norymberskiego gmachu sądu zajęło nam nie więcej niż pół dnia. Drugą połowę z przyjemnością przeznaczyliśmy na wyciągnięcie się z nogami do góry. Następnego dnia było nie było musieliśmy ruszyć dalej, a dalej przed nami jeszcze mnóstwo kilometrów. Po dwóch dniach, cudownie i syto spędzonych w gościnnych progach moich rodziców w Norymberdze, żegnani z balkonu ich wzrokiem i machającymi rękami, wyruszyliśmy dalej w kierunku Offenburga, od którego dzieliło nas najkrótszą drogą prawie 300 km.

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł