Canakalle / Troja 19.11-21.11

Canakkale, niewielka, nadmorska miejscowość, leżąca kilkanaście kilometrów od miejsca akcji homerowskiej Iliady, z racji swej bliskości oraz dobrze rozbudowanej sieci hotelowej wydaje mi się być najlepszą bazą wypadową do bram starożytnego świata. Zatrzymuję się tutaj na dwie noce i półtora dnia. Mimo, że do stanowiska archeologicznego mam faktycznie niedaleko, około 30 km i pewnie bez problemu zdążyłbym jeszcze dzisiaj je odwiedzić, to jednak nie ryzykuję. Kilka lat podróży nauczyło mnie, że gdy się człowiek spieszy, to….itd., a że licho nie śpi, to poszukiwanie pałacu króla Priama odkładam sobie na jutro. Dzisiaj, po 6-ściogodzinnej jeździe mikrobusem, dla rozprostowania nóg, z równie wielką przyjemnością spaceruję promenadą wzdłuż cieśniny Dardanele, obfotografowując z wszystkich stron największą atrakcję miasta – trojańskiego konia, wybudowanego w 2004 roku na potrzeby filmu ”Troja” z Bradem Pittem, w reżyserii Wolfganga Petersena (po skończeniu zdjęć ekipa filmowa przekazała konia miastu), objadam się wspaniałym izkenderem (kebab na chlebie z jogurtem, moja na razie ulubiona potrawa w Turcji) i powoli, duchowo nastrajam się na jutrzejsze spotkanie z bohaterami Iliady i miejscem ich upadku.

Z parkingu pod mostem codziennie rano i popołudniu odjeżdża minibus do Troi. Właśnie takim za 40 tureckich lirów (niecałe 2 euro) dojeżdżam do (jak mi się wydaje) bram miasta, które mam nadzieje przybliżą mi wydarzenia sprzed ponad 3000 lat tzn. z przełomu XIII i XII wieku p.n.e.

Nic z tych rzeczy. Jedyna brama to ta, w której muszę kupić bilet, a za nią już nie ma nic, co w jakikolwiek sposób pomogłoby mi przenieść się w odległe czasy. Mnóstwo rozrzuconych dookoła kamieni, przypomina mi bardziej ogromny plac budowy, na który ciężarówkami zwieziono i wysypano gruz, niż pozostałości po pałacach, łaźniach i teatrach starożytnej cywilizacji. Mimo iż w kilku miejscach, na namalowanych planszach, przedstawiono jak mogły wyglądać one w czasach świetności miast i mimo, że bardzo się staram, by oczami wyobraźni ujrzeć stojącego na marmurowym tarasie króla Priama z synem Parysem, wypatrujących zbliżających się Achajów, nie jestem w stanie nic zobaczyć. Tak samo, mimo szczerych chęci nie mogę poczuć, unoszącego się pewnie jeszcze nad zniszczonym miastem, ducha Kasandry, która przepowiedziała jego klęskę. A co najgorsza, nie mogę usłyszeć wchodzącej na wesele niezaproszonej bogini niezgody Eris, nie mogę usłyszeć kłótni Afrodyty, Hery i Ateny, rywalizujących o miano najpiękniejszej, nie słyszę Zeusa, który chcąc być bezstronnym proponuje młodemu pasterzowi Parysowi rozstrzygnąć spór, czym pośrednio doprowadza do dziesięcioletniej wojny między Trojanami i Achajami i w końcu nie docierają do mnie ani odgłosy walki, ani szczęk włóczni z pojedynku Achillesa z Hektorem, ani nawet zgrzyt kół wwożonego do miasta konia. Kompletnie nic. Szkoda, bo podjeżdżając pod miejsce rozegrania się homerowskiego dramatu i starając się sobie przypomnieć jego szczegóły, miałem znacznie większe oczekiwania, w stosunku do moich emocji.

Dopiero ostatnia fotka na tle trojańskiego konia, stojącego przed wykopaliskami (prawdopodobnie najbardziej przyciągający uwagę turystów eksponat), nieco mnie rozwesela i każe z większym dystansem spojrzeć na to, co już za mną. Pięć minut za mną, nie trzy i pół tysiąca lat. Do tamtych czasów nie mam pretensji. W sumie i tak się cieszę, że tutaj jestem. Cieszę się, że dotarłem do miejsca, o którym zawsze marzyłem. Przecież gdyby mnie tu teraz nie było, marzyłbym dalej nie wiedząc, że nie warto. A tak spełniwszy jedno marzenie, otwieram miejsce następnemu i znowu mogę się zamarzyć 😉 

Machając na pożegnanie drewnianemu koniowi, szybko wracam do rzeczywistości i do Canakkale, skąd nazajutrz jadę dalej tropem minionych wieków, szukać następnych starożytnych miast. Naturalnie już ze znacznie mniejszymi oczekiwaniami.   

  

Bergama / Pergamos 21.11-23.11

Bergama, podobnie jak Canakkale, leży nieopodal archeologicznych wykopalisk, które tym razem znajdują się jednak znacznie bliżej. Na wzgórzu oddalonym o około 4 km od hotelu, w którym zostawiam plecak, dostrzec już można niewyraźne kontury antycznego miasta Pergamon. Cztery kilometry plus dodatkowe dwa pod górę to sześć, plus zwiedzanie, plus powrót, zajmie razem pewnie z pół dnia – kalkuluję i tak samo jak przed dwoma dniami w Canakkale zostawiam spotkanie z daleką przeszłością do jutra, ciesząc się tymczasem spacerem uliczkami fantastycznego, położonego u stóp Pergamonu, Bergama.

Nawet jeszcze nie dochodzę do centrum niewielkiego liczącego zaledwie 50 tys. mieszkańców, miasteczka i już zaczynam mieć problemy z różnicowaniem przeszłości na tę nie tak daleką i tę bardzo daleką, z którą chciałem spotkać się dopiero jutro. Wiele napotkanych po drodze zabytków należy do przedziału historycznego rozciągającego się na przełomie 30 wieków i muszę je jakoś usystematyzować by się nie pogubić i w czasie i w przestrzeni. W lewo prowadzi droga do Asklepionu pamiętającego czasy Pergamonu. Po prawej, pięknie nurzające się w promieniach zachodzącego słońca, wyrastają ku niebu, ruiny tzw. Czerwonej Bazyliki (tur. Kızıl Avlu), wzniesionej w II wieku n.e. egipskiej świątyni bóstw Serapisa, Harpokratesa i Izydy, przekształconej w czasach Bizancjum w chrześcijańską bazylikę. Natomiast przede mną, w kierunku wejścia na wzgórze, zachowała się stara dzielnica z czasów osmańskich z XIV-wiecznym mostem oraz wieloma pamiętającymi tamte czasy budynkami. To, co sprzed naszej ery, czyli Asklepion i Pergamon zostawiam na jutro, natomiast resztę, zanim słońce całkowicie schowa się za otaczające miasto góry, obchodzę dzisiaj.

Nazajutrz przekraczając, tuż po otwarciu, progi archeologicznego muzeum, szybciutko przenoszę się w czasie w VIII wiek p.n.e., czyli w okres wznoszonego właśnie przez Eolów i wchodzącego w skład imperium Aleksandra Macedońskiego, Pergamonu, uznanego jednym z najładniejszych miast hellenistycznego świata. Nie będę się tu rozpisywał o dziejach, jakie na przełomie kilku tysięcy lat przetoczyły się przez miasto i okolice, bo można sobie o tym poczytać np. w Internecie, dodam tylko, że wpisując Pergamon na listę światowego dziedzictwa UNESCO, współczesność również doceniła wielkość i piękność hellenistycznej urbanistyki.

Pozostaje teraz tylko pytanie, czy i ja docenię? Póki, co doceniam samo podejście na Akropol. Wspinając się asfaltową drogę na 300 metrową górę, po raz drugi, tym razem nieco dłużej, przechodzę przez starą osmańską dzielnicę, co już dodaje mi skrzydeł, a spoglądając z każdym następnym krokiem, na coraz mniejsze w dole miasto i coraz wyższe otaczające go zielone wzgórza, czuję, że powoli zaczynam frunąć.

Apogeum zadowolenia następuje, wiadomo, na szczycie. Szczyty mają to do siebie z samej racji bycia szczytem. Tutaj jednak wszystko pomnożyć trzeba, co najmniej razy dwa. Roztaczające się po horyzont cudne widoki to raz, a pozostałości po wspaniałym mieście sprzed ponad 2500 lat do dwa, a może dwa i pół lub nawet trzy. Naturalnie, że do dzisiaj zachowały się jedynie gorzej lub lepiej zachowane ruiny, ale mimo wszystko, w odróżnieniu od Troi, tutaj jedynie lekko muszę przymrużyć oczy i niezbyt się wysilić, by wyobrazić sobie tamten, odeszły do przeszłości świat z jego bogactwem i przepychem. Nie trudno, wokół smukłych, białych kolumn wyobrazić sobie słynny wielki ołtarz Zeusa (Ołtarz pergamoński) poświęcony Zeusowi i Atenie zbudowany w II wieku dla uczczenia zwycięstwa nad Galatami. Elementy ołtarza zostały wywiezione za zgodą sułtana do Berlina, gdzie całość zrekonstruowano i wystawiono w Muzeum Pergamońskim. To samo tyczy teatru dla 10 000 widzów, którego widownia wbudowana została w strome zbocze i rozbudowana mocno wzwyż na wąskim wycinku koła (ukształtowanie zbocza nie pozwoliło na wybudowanie typowej widowni opartej na planie zbliżonym do półkola) lub wielkiej biblioteki Pergamońskiej (drugiej po bibliotece w Aleksandrii), której budowę rozpoczął Attalos I, a zbiory jej liczyły ok. 200 000 zwojów. Właśnie dla tych zwojów rozwinęła się w okolicy produkcja pergaminu. Już teraz wiemy skąd zaczerpnął swoją nazwę 😉 Dalej mam tu jeszcze kilka świątyń z tą Dionizosa na czele, resztki pałacu królewskiego i arsenału, gimnazjum o wymiarach 200 na 150 metrów, o trzech kondygnacjach, w których znajdowały się sale wykładowe, biblioteka, łaźnia i świątynia oraz trochę na uboczu, na zboczu po drugiej stronie, głębokie na kilkadziesiąt metrów zbiorniki na wodę, które były tak cenne i ważne, że przy każdym czuwał uzbrojony strażnik. Prawda, że nietrudno to sobie wszystko wyobrazić skacząc po dosyć dobrze zachowanych, a gdzieniegdzie odnowionych ruinach?

Całości wyobrażenia o mieście i życiu w nim dopełnia droga powrotna. Nie wracam asfaltem wijącym się wokół góry, tylko ostrożnie stąpam po kamieniach starego rzymskiego traktu, między ruinami domostw, świątyń i zabudowań gospodarczych, leżącego pod Akropolem miasta. No właśnie, na szczycie Akropolu, znajdowało się (jak zwykle w greckich miastach) tylko centrum, z najważniejszymi publicznymi instytucjami. Reszta miasta znajdowała się pod Akropolem. Nie rozumiem, zatem, dlaczego jestem jedynym turystą idącym starą kamienistą drogą, dzielnicami miasta niezarezerwowanymi tylko dla władców i bogów? Tutaj jeszcze dokładniej widać, słychać i czuć czas minionych epok. Już idąc pod górę asfaltową drogą zastanawiałem się, dlaczego idę sam. Reszta wjeżdża samochodami albo, jak robi to zdecydowana większość, wagonikami kolejki linowej. Ok – wtedy nawet to rozumiałem – asfaltowa, zakurzona i bez pobocza droga, oprócz roztaczających się widoków nie oferowała żadnych dodatkowych atrakcji, a widoki z okna samochodu, czy wagonika kolejki są takie same. Natomiast teraz bardzo się dziwię, że nikt nie korzysta z okazji przespacerowania się kamiennymi drogami, po których chodzili ludzie na długo przed narodzinami Chrystusa. Tutaj dodatkowe emocje są murowane, jako kamień na kamieniu mijanych domów, murów i kaskadowych tarasów. 

A na tym emocji na dzisiaj i tak jeszcze nie koniec. Po zejściu do Bergama, zgodnie z wczorajszym postanowieniem skręcam za drogowskazem w kierunku Asklepiosa i po następnej, niecałej godzinie marszu jestem w wybudowanym w IV w p.n.e. ku czci Asklepiosa, boga uzdrowienia, kompleksie leczniczym, który dzięki zaawansowanemu układowi architektonicznemu i zastosowanym metodom leczenia zasłużył na miano najważniejszego ośrodka leczniczego w zachodniej Anatolii. I tutaj, krocząc wybrukowaną, świętą drogą (via tecta) w kierunku monumentalnego wejścia do sanktuarium z biblioteką i świątynią Zeusa, i dalej na dziedziniec z przylegającym doń teatrem dla 3500 widzów i okrągłym ośrodkiem leczniczym z kilkoma basenami i dużą salą bankietową, bez większego trudu, aczkolwiek z lekko przymrużonymi oczami, wyobrażam sobie, jak tętniło życie w jednym z pierwszych na świecie uzdrowisk.

Z pewnością mocno uzdrowiony na duszy, ale znacznie osłabiony na ciele wracam po długiej wędrówce z antycznego świata do współczesności. Najpierw bar z pysznym kebabem i mocną, słodką turecką herbatą. Potem gorący prysznic, a chwilę po nim wygodne łóżko, w którym doceniam wygody XXI wieku i nie musząc już sobie nic wyobrażać po prostu zasypiam.    

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł