Wystarczy już na razie miasta i kultury, czuję w kościach, że czas wyskoczyć w góry. W góry, czyli do natury. Z tym w okolicach Seulu nie ma problemu. Prawie z każdego miejsca w mieście widać rozciągające się na północy pasmo górskie należącego do Narodowego Parku Bukhansan. To, że park jest tak blisko i jak twierdzą przewodniki ma wiele atrakcyjnych szlaków do zaoferowania ma swoje zalety, ale ma też pewnie jedną wadę. Muszę liczyć się z tym, że pomimo ucieczki z zatłoczonego miasta, w górach nie będę sam. Świadom owego ryzyka, siedzę już w metrze i ogromnie się cieszę. Bardzo mi już potrzeba chociażby kilku godzin w naturze, którą w mojej wędrówce po świecie jednak najbardziej sobie cenię.

Wszyscy wysiadamy oczywiście na tym samy przystanku i wszyscy podążamy w tą samą stronę. Póki, co podoba mi się, bo nie muszę szukać na mapie lub rozpytywać się wkoło jak dojść do wejścia parku Bukhansen? – przy którym, jak sądzę, znajdę punkt informacji. Kolorowi ludzie w kapeluszach i z kijkami wskazują mi nieomylnie drogę. Długo się ich jednak nie trzymam. Jak tylko zauważam wyłaniające się zza ściany lasu trzy wysokie szczyty i zdjęcie opisujące, który z nich jest który (oczywiście po koreańsku, ale wysokości podane poniżej pozwalają mi każdy z nich zidentyfikować: wierzchołek Baegun-dae 836,5 m.n.p.m, Insu-bong 810,5 oraz Mangyeong-dae 799,5) już wiem gdzie mam iść. Tylko czy aby na pewno chcę tam wleźć? Z tej perspektywy szczyty wyglądają nie tylko okazale, ale i piekielnie stromo. Różnica wzniesień niby nie zawrotna, bo jakieś plus minus 700 metrów (według mojego wysokościomierza jesteśmy na około 130 m.n.p.m., ale te skalne ściany? No nic – przyjrzymy się im z bliska. Przy najbliższej okazji, jakiś kilometr przed wejściem, odbijam w prawo, bo strzałka na drzewie i mapa obok (z objaśnieniami po angielsku) pokazuje, że na najwyższy szczyt Baegun-dae, co tłumaczy się, jako „Na północ od rzeki Han”, a ku niemu właśnie zmierzam, można dojść tędy. Wprawdzie z mapy wynika, że ten szlak, mimo że krótszy jest trudniejszy, bardziej stromy niż ten prowadzący od wejścia, ale o to mi przecież chodzi. Znaczy chodzi o to, że tędy nikt nie chodzi więc w końcu jestem sam.

Z początku droga niczym w parku miejskim prowadzi kamiennymi schodami ograniczonymi barierką, co oczywiście nie wzbudza mojego entuzjazmu. Szczęściem po kilku minutach zmienia się w dziką, kamienistą, pnącą się w górę ścieżkę i zaczyna być fajnie. Bardzo fajnie.  

Dopiero w miejscu, gdzie schodzi się kilka szlaków i kilka metrów wyżej, gdzie wyznaczono coś w rodzaju strefy odpoczynku z ławkami, stołami itp. itd. robi się znowu kolorowiej, głośniej i tłoczniej. No cóż – widać takie są współczesne prawa natury i miast narzekać cieszę się, że żyję w czasach, w których tyle ludzi, w każdym wieku może pozwolić sobie na komfort wędrowania np. po górach Narodowego Parku Bukhansen. Żeby cieszyć się jednak jeszcze bardziej, ponownie odbijam od głównego szlaku na Baegun-dae (widać, że przymiotnik najwyższy zobowiązuje, bo jak sądzę wszyscy się na niego wybierają) i skręcam w kierunku Yeongbong Peak (604 m.n.p.m). Kolejna strzałka na drzewie prowadząca do tego właśnie szczytu nasuwa mi myśl, że po pierwsze mogę się na chwilę urwać z głównego nurtu i przez następny czas znowu pobyć sam, a po drugie nie zawsze z najwyższego miejsca są najlepsze widoki, czasem warto spojrzeć gdzie indziej. Intuicja mnie nie zawodzi. To, co widzę z Yeonbong Peak robi niesamowite wrażenie. Z lewej strony wysokie, strzeliste szczyty, z drugiej położony w dole Seul. Fantastycznie. Zdjęcia tylko trochę kiepskie, bo słońce schowane za grubą warstwą chmur nie dostarcza odpowiedniego naświetlenia, ale z pewnością lepsze to niż miałoby całą swoją mocą naświetlać moją głowę. Strome ścieżki i tak już dość potu ze mnie wyciskają więc na brak słońca wcale nie narzekam. Tylko te zdjęcia 🙁

Schodzę z powrotem na szklak w kierunku Baegun-dae i co widzę? No nie! Chyba w ten sposób nie trzeba będzie go zdobywać?

W ten sposób tylko śmiałkowie wdrapują się na sąsiedni Insu-bong. Na nasz (nasz bo jest nas znowu sporo) szczyt można też na linach, ale można też inaczej – po ludzku. Najpierw przyczepionymi do skały schodami, a potem trudnymi, ale niewymagającymi sprzętu wysokogórskiego kamienno-skalistymi przejściami. Czasem trzeba wysoko podnieść nogę, czasem skoczyć lub przeskoczyć, czasem przepuścić kogoś schodzącego i w końcu się jest na szczycie

Trochę to trwało i trochę potu kosztowało, ale tak jak za każdym razem na szczycie powtarzam – warto było. Tu dopiero w całej okazałości widać piękno P.N. Bukhansan. Nie mogę się napatrzeć, nasycić, nachłonąć. Trwa parę minut zanim ochłonąwszy z pierwszego wrażenia siadam nad urwiskiem, wyciągam zapasy i w dalszym ciągu chłonąc oczami nieopisywalnie piękne widoki, kawą i bułką z serem sycę zupełnie inne zmysły.    

Jeszcze tylko obowiązkowa fotka na Baegun-dae

Gdzieś słyszałem, że Park Bukhansan wpisany jest do księgi rekordów Guinnessa, jako najliczniej odwiedzany park na świecie. Na zdjęciu poniżej widać, że to może być prawda.

Teraz widać dlaczego obowiązkowa. Tam u góry stoi kolejka do zdjęcia.

Na dół idzie się już znacznie prościej więc więcej czasu można poświęcić oszałamiającym widokom.

Prosto jest aż do momentu, gdy nie chcąc wracać tą samą drogą postanowiłem pójść szlakiem, który jak mniemam doprowadzi mnie dookoła góry w to samo miejsce, z którego wyszedłem. Tak przynajmniej domyślam się z mapy – niestety bez angielskich opisów. Szkoda, że nie sfotografowałem mapy z angielskimi nazwami tam na dole przy początku szlaku. To błąd, który muszę sobie zapamiętać.

Trudno odnaleźć się w górach, gdy ma się tylko takie coś do dyspozycji.

Brak znajomości języka koreańskiego odpokutowałem dodatkowymi 5 km uroczej wędrówki po cudownym Bukhansanie i miast zatoczyć krąg przeszedłem park na ukos, co poniekąd dodało mojej wędrówce dodatkowych uroków. Okazuje się, że jest tu tyle ścieżek i przeróżnych szlaków, że nawet przy tak ogromnej liczbie odwiedzających nie czuje się natłoku (oczywiście poza samym szczytem Baegun-dae). Zdecydowaną większość drogi powrotnej wędruję sobie zupełnie sam.

Szczyt Baegun-dae, to ten malutki w środku, widziany z drugiej strony.

Teraz tylko muszę wykombinować jak stąd, czyli nie wiadomo skąd dostać się z powrotem do Seulu i już będzie całkiem fajnie. Jak już napomknąłem z komunikacją koreańską jestem już prawie na ty, więc znajdując jedynie przystanek autobusowy wrzucam kierowcy do specjalnej skrzyneczki odliczone 1300 wonków i już jadę do centrum.  Z centrum do hostelu drogę znam już na pamięć. Tylko jeszcze coś przekąszę i już jestem w łóżku. Nogi bolą, ale serce się nadzwyczaj raduje. P. N. Bukhansan trzeba zdecydowanie polecić każdemu wybierającemu się do Seulu.

Następny Artykuł
Poprzedni Artykuł